Maja Chwalińska rok temu była w okolicach 150. miejsca w rankingu WTA, szykowała się do US Open, który był jej ostatnim turniejem przed długą przerwą. A to za sprawą kontuzji kolana i operacji, po której wróciła do rywalizacji dopiero wiosną tego roku. I aż do końca lipca miała spore problemy ze swoją dyspozycją, co podkreślała choćby podczas turnieju WTA 250 w Warszawie. - Wychodzę na mecz i nie wierzę, że mogę wygrać. Jak do tego podejść? Jak to zmienić? Myślę dużo, może za dużo? Może macie jakieś podpowiedzi? - zrozpaczona pytała dziennikarzy po przegranym wówczas meczu. Sytuacja zmieniła się ledwie dwa tygodnie później, gdy w challengerze WTA 125 w Kozerkach doszła do półfinału, pokonując po drodze m.in. Niemkę Jule Niemeier. To było sporym bodźcem, zarazem dało awans o ponad 120 miejsc w rankingu WTA. Maja Chwalińska wygrała przegrany mecz. Ten awans był niezwykle ważny We Wrocławiu sytuacja jest o tyle inna, że z kortów twardych Polka musiała przenieść się na ziemne. A na nich nie występowała w tourze od przegranych eliminacji Rolanda Garrosa. Ta adaptacja przebiegała ciężko - w środę Chwalińska była bliska pożegnania się z turniejem już w pierwszej potyczce. Przegrywała z Czeszką Ivaną Šebestovą 1:6, 4:5 i 15:40. Na dodatek przy podaniu dobrze serwującej rywalki, którą do tego momentu tenisistka z Górnego Śląska przełamała zaledwie raz. Zdołała jednak obronić dwa meczbole, a później całkowicie odwróciła losy tego meczu. Wygrała drugiego seta 7:5, a ostatniego już dość gładko 6:2. 21-letnia tenisistka mogła pod wieczór mieć jeszcze lepszy humor, bo dodatkowo awansowała do ćwierćfinału turnieju deblistek. Ten jest jednak znacznie mniej ważny od singla, w którym Polka musi odrabiać straty w rankingu po kiepskich ostatnich miesiącach. Rozstawiona Australijka na drodze Polki. Pięknie położony kort dodał uroku Gdyby Chwalińska skorzystała jeszcze z tzw. zamrożonego rankingu, we Wrocławiu byłaby rozstawiona z jedynką. Tyle że walczy ze swoim aktualnym, na rozstawienie w tego typu imprezach musi sobie dopiero zapracować. Dziś w walce o ćwierćfinał mierzyła się z Australijką Seone Mendez, 24-letnią zawodniczką, która notowana jest w drugiej połowie trzeciej setki rankingu WTA. Wystarczyło jej to do "siódemki" w turniejowej drabince. Tyle że to Polka nadawała ton tej rywalizacji, choć może nie w sensie dosłownym. Jej defensywna taktyka irytowała Australijkę, która popełniała więcej błędów. Po serii czterech początkowych przełamań, później obie wygrywały swoje gemy serwisowe. Z jednym wyjątkiem - w ósmym Chwalińska przełamała Mendez, zresztą po podwójnym błędzie tenisistki z Antypodów. I to było kluczowe - Polka w ostatnim gemie obroniła trzy break-pointy, wygrała go w końcu, zarazem całego seta 6:3. Mogła się więc uśmiechnąć w uroczym miejscu - grały bowiem na bocznym korcie, położonym między drzewami. Chwalińska niemal straciła sporą przewagę. W ostatniej chwili się obroniła przed remisem W drugim zaś Chwalińska też od razu przełamała coraz bardziej nerwową Australijkę, która cztery razy z rzędu nie potrafiła trafić serwisem w karo. Po drugim przełamaniu było już 4:1 dla Polki, wszystko zmierzało w kierunku szybkiego awansu 21-latki z Dąbrowy Górniczej. I wtedy Chwalińskiej przytrafił się słabszy okres, Mendez wygrała dwa gemy, miała break pointa na 4:4. Polka się jednak obroniła, całą partię wygrała 6:4 i zagra w ćwierćfinale. A z kim, przekona się zapewne około godz. 15. Będzie to albo rozstawiona z dwójką Rosjanka Daria Astachowa, albo kwalifikantka z Niemiec Angelina Wirges. W czwartek Polkę czeka też ćwierćfinał debla. Turniej ITF W40 we Wrocławiu, korty ziemne. Druga runda Maja Chwalińska (Polska) - Seone Mendez (Australia, 7) 6:3, 6:4.