Zwycięstwo w turnieju ITF na mączce w Montpellier, zwycięstwo w turnieju ITF na twardych kortach w Porto, a teraz powrót co cyklu WTA - to trzy ostatnie tygodnie 22-letniej tenisistki, która wychowała się w Dąbrowie Górniczej, a mieszka i reprezentuje klub z Bielska-Białej. Maja Chwalińska przed laty wspólnie reprezentowała Polskę z Igą Świątek, w kategoriach młodzieżowych osiągały wielkie sukcesy. I nie tylko dlatego, że obecna liderka rankingu WTA była gwiazdą. Obie spisywały się świetnie, wzajemnie uzupełniały. Niewykluczone, że wkrótce przyjdzie czas, gdy znów będą mogły grać w tych samych turniejach. Kilka lat temu ich drogi się rozeszły, Świątek zaczęła piąć się na światowej liście, zrobiła ogromny postęp. Właśnie wtedy, gdy Chwalińską dopadła depresja, o czym po czasie sama powiedziała. A gdy już się z problemów wykaraskała, zaliczyła grę w drugiej rundzie Wimbledonu, przyszły problemy z kolanem. Teraz, nareszcie, ze zdrowiem nie ma już większych problemów. Dwa wygrane turnieje, teraz co najmniej ćwierćfinał w Warszawie - to wszystko sprawia, że Maja jest już blisko swojego rekordowego rankingu. Jesienią 2022 roku byłą 149. rakietą świata, dziś w rankingu live jest 160. Dwa zwycięstwa, finał w Warszawie - i cel zostanie spełniony. A kto wie, może uda się zdobyć coś więcej, w tak dobrej Polka jest dyspozycji. Dawna 31. rakieta świata rywalką Mai Chwalińskiej w Warszawie. Pewne zwycięstwo Polki, ma już ćwierćfinał Do Warszawy przyleciała z Portugalii w poniedziałek, we wtorek musiała już grać. Uporała się ze Szwajcarką Celine Naef, a po meczu była wzruszona. Bo na jej spotkanie przyszło sporo widzów, doping był aktywny, doceniono jej postawę. - Na pewno polska publiczność mi bardzo pomogła, za co jestem bardzo wdzięczna. Jak zawsze zebrali się i mocno mi kibicowali. Wraz z trwaniem meczu czułam się paradoksalnie coraz lepiej - mówiła tuż po tym spotkaniu. Zupełnie inaczej niż rok temu, gdy dostała tu "dziką kartę" o turnieju WTA 250, ale przegrała od razu z Laurą Siegemund. - Chciałabym wierzyć w to, że mogę wygrać mecz. Przez to że gram jeden mecz na miesiąc ciężko wejść w jakikolwiek rytm meczowy. Tego nie ma na ten moment. To jest słabe. Jak można wygrać jak się nie wierzy, że możesz? - pytała wtedy dziennikarzy, załamana całą to sytuacją. Minęło 12 miesięcy i sytuacja stała się zupełnie inna. W środę Chwalińska pewnie pokonała Kazaszkę Zarinę Diyas, dekadę temu 31. rakietę świata. W maju wróciła po dwuletniej przerwie, korzysta z zamrożonego rankingu, ale postępów zbytnio nie widać. A to tenisistka, która kiedyś wygrywała z Jessicą Pegulą, Julią Putincewą czy Danielle Collins, zaś z Polek: Magdą Linette czy Magdaleną Fręch. W meczu z Chwalińską walczyła w pierwszym secie, gdy ze stanu 0:4 zdołała doprowadzić do 3:4. Ale później leworęczna Polka już sytuacji nie zmarnowała. W drugiej partii też prowadziła 4:0, tyle że kolejne dwa doszły również a jej konto. I po raz czwarty w lipcu zapisała sobie w dorobku bajgla. Chwalińska się dziwi, że ludzie tak chętnie przychodzą na jej mecze. A tymczasem sama daje powody Kibice na kortach Legii zaś znów dopisali, oklaskiwali zagrania Polki, jej umiejętne slajsy, ale i świetną zmianę rytmu, gdy skutecznie nagle przechodziła do ataku. Nie siłowymi zagraniami, ale precyzyjnymi. Kazaszka starała się odpowiadać, ale rozpędzona Chwalińska wytrącała jej kolejne argumenty. Gdy we wtorek Polka pokonała Naef, mówiła tak: - Lubię grać na kortach Legii. Gram tutaj od dziecka, bo wielokrotnie odbywały się tutaj różne imprezy rangi mistrzostw Polski. Tak naprawdę mam same dobre wspomnienia z tymi kortami. Szczerze mówiąc, to nawet się dziwię, co ja takiego robię, że ludzie tak chętnie przychodzą na moje mecze. Nie wiem, czy zasługuję na taką publiczność, a zarazem mogę być bardzo wdzięczna, że mnie wspierają. I to wsparcie było też w środę, a zapewne Polka doczeka się go w czwartkowym ćwierćfinale - jej rywalką będzie rozstawiona z trójką Łotyszka Darja Semenistaja.