Artur Gac, Interia: Jak czujesz się po tak wielkim, swoim największym sukcesie w tenisie juniorskim? Alan Ważny:- Na pewno jestem bardzo zadowolony, tak samo jak mój partner Oskari Paldanius, który bardzo pomógł mi w dojściu do tego finału i wygraniu. Gramy ze sobą już dość długi czas i to jest nasz na pewno dotychczas największy sukces. Miejmy nadzieję, że powtórzymy takie trofea jeszcze w tym roku, na Wimbledonie czy na US Open. Była presja przed finałem? To jednak mecz o pełną pulę na wielkoszlemowych kortach. - Z pewnością jakaś presja była, ale nie było to aż tak duże, jak gdybym grał finał singla. W deblu zawsze łatwiejsze jest to, że ma się partnera, a dodatkowo to bardzo dobry kolega. Dzięki temu łatwiej się wyluzować, łatwiej grać duże mecze, mając przy sobie kogoś bliskiego. Jaki smak ma ten sukces? - Na pewno jest to duże osiągnięcie, które daje pewność siebie na kolejne turnieje. Będziemy kontynuować z Oskarim granie i próbować walczyć o kolejne. W tym turnieju byliście rozstawieni z numerem drugim, więc ten fakt już wskazywał, że powinniście być wiodącą dwójką. Wy sami mierzyliście absolutnie najwyżej, stawiając sobie jasny cel? - Bardziej skupialiśmy się na każdym meczu pojedynczo. Najpierw było zadanie wygrać pierwszą rundę, później poprzeczka była przewieszana na drugą i tak dalej. Uważam, że takie myślenie jest lepsze niż nakładanie sobie jakiejkolwiek presji czy oczekiwań, ponieważ wychodząc na kort z czystą głową gra się dużo łatwiej. Jak dużym wyzwaniem była dla ciebie specyfika tej nawierzchni? Wszak twoim wymarzonym sukcesem, o czym mówiłeś wcześniej, byłby triumf w US Open. - Muszę powiedzieć, że aktualnie preferuję chyba mączkę. Mniej więcej od ostatniego roku. Ale gdybym już miałbym wygrać szlema w singlu, to obojętne, mogłoby zdarzyć się to gdziekolwiek (uśmiech). Na pewno korty są świetnie przygotowane, nie ma nawet co porównywać ich do innych kortów na turniejach juniorskich. Grało mi się tutaj bardzo przyjemnie. Jak odnalazłeś się w ogóle w tym prestiżowym miejscu? Wspomniałeś wcześniej, że przez tydzień miałeś tu towarzystwo rodziny. - Byli ze mną mój trener, trener kadry Benjamin Budziak oraz moi rodzice. A przez pierwsze trzy dni był obecny także trener motoryczny Artur Płonka, który z własnych powodów musiał później wrócić do domu. Natomiast, co do tego miejsca, to granie każdego meczu było wielkim wyzwaniem, a zarazem wielką przyjemnością. Jak to wszystko zaczęło się w twoim przypadku w Rzeszowie? Rodzice pchnęli cię w stronę sportu? - Na pewno tata. Ale nie w taki sposób, że głównie do tenisa. Po prostu bardziej pchał mnie w ogóle do jakiegoś sportu i padło akurat na tenis. Rzeczywiście zaczynałeś już w przedszkolu? - Tak jest. Chodziłem raz w tygodniu na godzinkę, a po jakimś czasie wszystko przekształciło się w bardziej zaawansowane treningi, choć oczywiście nie można było mówić o profesjonalnym graniu, bo miałem wówczas 8-9 lat. Zaczynałem grać w turniejach do lat 10, a później szedłem w górę. Pierwszy trener, któremu najwięcej zawdzięczasz lub ten, który po prostu cię dojrzał? - Przez całą karierę nie miałem wielu trenerów. Najpierw był trener Amadeusz Ślusarczyk, z którym w ogóle zacząłem. I to on dostrzegł we mnie "coś", mówiąc rodzicom, że nie ma sensu trenowanie w grupce z moim kolegami z klasy, tylko powinienem przejść na indywidualne treningi, bym mógł się rozwijać. Później była zmiana trenera na Patryka Majewskiego, z którym pracowałem rok. Dalej był Michał Pomianek, z którym pracowałem dość długo, bo nieco ponad pięć lat. Aż nastąpiła ostatnia zmiana na Konrada Kolbusza, który jest ze mną do dzisiaj. W których elementach czujesz swoje największe atuty, a gdzie z kolei największe słabości? - Jedną z moich głównych broni jest forhend, który od małego mam bardzo dobry. A z rzeczy do poprawy... Jest parę, wszystkich nie będę wymieniał, ale jednym elementem na pewno jest to, aby w turniejach wielkoszlemowych juniorskich grać w singlu z bardziej wolną głową. Czyli wychodzić bardziej na luzie, nie nakładać sobie presji, tylko grać i cieszyć się, że jestem w takim miejscu. Wielkoszlemowy debiut zaliczyłeś w tym roku w Australian Open. I tam nie do końca można było być zadowolonym. - Oczywiście, nie ma co się okłamywać. Alan Ważny mistrzem Rolanda Garrosa. "Wschodząca gwiazda młodego pokolenia" Ten wynik tutaj to też kwestia złapanego na antypodach doświadczenia? - Na pewno totalnie nie ma co porównywać Australian Open do Roland Garros. Mimo że rezultat w singlu jest taki sam, to na korcie czułem się inaczej. W Australii było to dla mnie totalnie czymś nowym. I jak szybko wyszedłem na kort, tak szybko też z niego zszedłem. Masz tenisowego idola? - Zawsze Rafa Nadal. Z gry Roger Federer, a z zawodników, którzy wciąż są w tourze, najbardziej lubię Carlosa Alcaraza, Alexandra Zvereva i Lorenza Musettiego. Jak wygląda twoje zaplecze, zarówno od strony finansowej, jak również ludzi, którzy z tobą współpracują? Masz pełny komfort finansowy, a może jest ciężko? - Jak pewnie większość ludzi wie, tenis kosztuje. To jest drogi sport. Jeśli chodzi o mój sztab, to mam trenera tenisowego Konrada, trenera motorycznego Artura, trenera mentalnego Pawła Frelika, fizjoterapeutę Adriana Smolarza oraz moich rodziców, którzy nieustannie mnie wspierają. A ponadto różnych, lokalnych sponsorów, mniejszych i większych, w tym jeden z banków od tego roku, a do tego także polski związek. Jednak w największej mierze wspiera mnie mój tata, to on jest głównym sponsorem. Rodzice wywodzą się ze sportu? - Nie. Tata z biznesu. Rzeczywiście jako zawodnik nie jesteś w stanie na swoją akredytację wejść na wszystkie korty? - Wejdzie się niemal wszędzie, za wyjątkiem dwóch najważniejszych kortów, czyli Philippe’a Chatriera i Suzanne Lenglen. Seniorzy mogą wchodzić wszędzie, natomiast juniorzy mają ograniczenia. Czyli powalczysz, żeby jako mistrz w juniorskim deblu zobaczyć niedzielny finał Sinner - Alcaraz? - Zobaczymy, kiedy mamy lot powrotny. Patrząc na godzinę rozpoczęcia finału (godz. 15), może udałoby się zobaczyć pierwszego seta. Jeśli czas pozwoli, to oczywiście spróbuję wejść na widownię. Sukcesy juniorskie niczego nie gwarantują, wejście do rywalizacji seniorów to jeszcze długa droga. Okazuje się, że dostałeś "dziką kartę" do eliminacji do challengera w Poznaniu. Czego tam oczekujesz, konfrontując się już ze starszymi zawodnikami? - Pojadę bardziej spróbować swoich możliwości na takim turnieju, porównać się właśnie do starszych i zobaczyć, jak wyglądam na poziomie zawodników z miejsc 200-300 w rankingu ATP. Będę chciał pokazać to, co potrafię, a wiem, że taki turniej bardzo rozwija. Masz okazję potrenować i zagrać mecze z zawodnikami, którzy - jak można to powiedzieć - są w czołówce światowej. Nie nakładam na siebie żadnych oczekiwań. Jeśli się uda, to super, będę bardzo zadowolony. Natomiast mam świadomość, że sukcesy juniorskie nie gwarantują niczego, bo przejście z juniora do seniora to być może jedna z najcięższych rzeczy, jakie są do zrobienia w tenisie. Plusem teraz jest to, że Top 100 juniorów dostaje specjalną przepustkę do turniejów Future, co bardzo pomaga, bo nie trzeba brnąć przez eliminacje, a czasami w ogóle trudno jest się załapać do eliminacji. Zatem, jeśli tylko można, trzeba to wykorzystywać i łapać punkty do rankingu ATP, żeby potem móc się łapać do głównych turniejów z rankingu. A jak wygląda kwestia twojej edukacji? - Gdy kończyłem szóstą klasę podstawówki, przeniosłem się do brytyjskiej szkoły on-line. We wcześniejszej robili mi po prostu różne problemy z frekwencją i nie chcieli mnie przepuścić, a ja nie byłem w stanie stacjonarnie chodzić. Najpierw zdecydowałem się na próbny miesiąc, po czym byłem bardzo zadowolony. Wygląda to tak, że lekcje są prowadzone normalnie przez internet, nauczyciele są bardzo wyrozumiali, pomagają jak tylko mogą z różnymi zadaniami i sprawdzianami. Dają więcej czasu, a nieraz coś odpuszczą lub ułatwią. Natomiast już na początku lipca zakończę edukację. Tata, jako główny sponsor, obiecał ci nagrodę za ten sukces? - Nie, nie. Nie trzeba żadnych dodatkowych nagród. Wystarczy to, że wspiera mnie w każdym dniu mojego życia i w każdym dniu kariery, pozwalając mi w ten sposób trenować, realizować siebie i swoje marzenia. To, że w ogóle daje mi taką szansę, naprawdę wystarczy. Rozmawiał Artur Gac, Paryż