Gdy w poniedziałek Daniel Michalski pokonał w finale eliminacji Czecha Jonasa Forejtka, po dramatycznej trzygodzinnej batalii, fachowcy już byli zaskoczeni. Bo choć Polak był od rywala wyżej notowany, to miał za sobą serię bardzo nieudanych turniejów. W żadnych z nich, a wystąpił aż w sześciu, nie przeszedł pierwszej rundy - odpadał już na tym etapie, a nawet wcześniej, w kwalifikacjach. A teraz miał wyjść na kort przeciw Dominicowi Thiemowi - zawodnikowi, który cztery razy grał w finałach Wielkiego Szlema, a jeden z nich wygrał. Jesienią 2020 roku pokonał w Nowym Jorku Alexandra Zvereva. Później miał sporo problemów zdrowotnych, ale przecież wciąż jest zawodnikiem z czołowej setki rankingu. W Australian Open przegrał pięciogodzinnego thrillera z Felixem Augerem Aliassimem, do gry turniejowej wrócił właśnie teraz, na Węgrzech. I wydało się, że pierwszą przeszkodę pokona bez trudu - zwłaszcza że Michalski nigdy dotąd nie wygrał z zawodnikiem z TOP 100 w turnieju ATP. Teraz próbował tego po raz siódmy. Dominik Thiem świetnie zaczął mecz, szybko przełamał Polaka. A ten nie odpuścił Polak od początku meczu wyglądał nadspodziewanie dobrze, zupełnie nie widać było po nim, że wcześniej w dwóch grach eliminacyjnych spędził na korcie ponad sześć godzin. Zaczął trochę pechowo, bo Thiem już w pierwszym gemie zdołał go przełamać, ale 24-letni Polak nie bał się wchodzić w dłuższe wymiany, często swoim forhendem uderzał w końcowe framenty kortu. Dał faworytowi sygnał, że za darmo nic tu nie dostanie. Mecz z udziałem wielkiej gwiazdy przyciągnął zresztą wielu kibiców na trybuny, dało się też odczuć, że ich sympatia była po stronie Austriaka. Michalski nic sobie z tego nie robił, w trzecim gemie obronił break pointa na 0:3, a później sam przełamał Thiema. Zaczęło się robić niezwykle ciekawie, a też sam serwis, tak często będący atutem w męskim tenisie, tu nie miał większego znaczenia. W sześciu kolejnych gemach obaj mieli szanse na przełamania, zwykle się bronili. Aż w końcu tej sztuki dokonał Polak, odskoczył na 5:3, a później do zera wygrał swoje podanie. Michalski prowadził i był skoncentrowany. Wygrał najważniejszy, jak dotąd, mecz w karierze Druga partia wyglądała już jednak inaczej - tu już serwis robił różnicę. Zwłaszcza w wykonaniu Michalskiego, bo gdy trafiał pierwszym podaniem, to momentalnie zyskiwał inicjatywę. Polak uwierzył, że jest w stanie sprawić sensację, ale też widać było po nim pełną koncentrację. Był w stanie wygrać dziewięć punktów z rzędu, to wtedy przełamał Thiema i odskoczył na 2:1, a później - 3:1. I tę przewagę zachował, choć jeden jedyny raz, w ósmym gemie, były mistrz US Open mógł ją odrobić. Ale wtedy Michalski znów pokazał świetny serwis i duże wyczucie. Polakowi nie udało się wykorzystać pierwszego meczbola w dziewiątym gemie, ale w następnym już tego dokonał. I sprawił olbrzymią sensację, zaliczył swój największy sukces w karierze. Teraz powalczy o ćwierćfinał z Rumunem Cezarem Cretu - i tu, jeśli wygra, o żadnej niespodziance nie będzie mowy. Challenger ATP 75 w Szekesfehervarze (korty ziemne w hali). Pierwsza runda Daniel Michalski (Polska) - Dominic Thiem (Austria, 1) 6:3, 6:4.