Michał Białoński, Interia: Jak pan ocenia występ reprezentacji Polski na United Cup, gdzie drużyna awansowała do półfinału? W roli tenisowej legendy ekipą opiekowała się pana córka Agnieszka, z kolei zięć Dawid Celt był kapitanem. Piotr Robert Radwański, trener tenisa, ojciec Agnieszki i Urszuli Radwańskich: Awans do półfinału tak silnie obsadzonej imprezy był bardzo miły. Czułem się, jakbym sam tam coachował. Jakieś fluidy moje na pewno tam były. Bardzo mi było miło, że oglądam "Isię" i będącą nadal w formie. Za chwileczkę Agnieszka wybiera się po raz drugi do Australii, choć troszkę to jest karkołomne. "Isia" wylatuje już za tydzień i będzie grała debla z Danielą Hantuchovą przeciwko innym dziewczynom, dawnym gwiazdom tenisa. Przewidziano też miksty. Wrócę jeszcze do rozgrywek drużynowych w United Cup. Powiem szczerze, że mieliśmy bardzo trudne losowanie. Ostatecznie drugie miejsce w turnieju zajęli Włosi, a tak naprawdę bardziej należało się ono nam, bo przecież przed półfinałem ograliśmy Włochów. Imprezę wygrali Amerykanie, chyba zasłużenie? - Jak najbardziej, mieli bardzo równą drużynę. Cztery single w ich składzie były bardzo dobre, nie da się ukryć. Nie mieli w składzie żadnych dziur, chociaż i u nas pod tym względem nie ma co narzekać. Niektórzy bardzo mi zaimponowali, zwłaszcza Magda Linette. Z pewnością przy innym losowaniu, gdybyśmy w półfinale uniknęli USA, mogliśmy zagrać w finale. Dwie najsilniejsze ekipy na United Cup to były polska i amerykańska, ewidentnie. Czytaj też: Iga Świątek poznała rywalkę w Australian Open. Trudne wyzwanie! Jak Agnieszka z Dawidem oceniali zawody od kuchni? - Wspólnie z Dawidem mieli sporo obowiązków. Licząc z treningami, spędzali na kortach cały dzień. Do tego musieli się zająć logistyką. Nie dziwię się, że mój wnuk Kubuś nie mógł z nimi jechać do Australii, bo rodzice mieli za dużo na głowie. Plus jest taki, że mógł więcej czasu spędzić również ze mną, dzięki temu, że został w kraju. Kuba ma dopiero 2,5 roku, ale Agnieszka już w listopadzie 2021 r. chwaliła się zdjęciem z jego pierwszych kroków na korcie. Czy udało się panu zarazić tenisem już wnuka? - Nie przesadzajmy, na treningi jeszcze za wcześnie (śmiech). Może jakieś zabawy na korcie zorganizujemy, ale na razie Kubuś nie jest jeszcze w stanie, aby się skoncentrować na regularnych zajęciach. Najważniejsze, że geny ma bardzo dobre. Mogę nawet zdradzić, że chyba będzie leworęczny, a to jest jeszcze lepiej. Faktycznie, ciężko jest grać przeciw leworęcznym. Gdy atakuje się bekhend praworęcznego tenisisty, to ten leworęczny ma tam forhend. Weźmy świeży przykład meczu Igi Świątek z leworęczną Martiną Trevisan. Nasza tenisistka stosowała odruchowo loby na stronę bekhendową, ale Włoszka miała tam akurat forhend i kończyła takie piłki. - To prawda, dlatego trzeba dostosować taktykę i strategię gry pod zawodnika czy zawodniczki operującego lewą ręką. Leworęczni tenisiści są rzadkością, dlatego też rzadziej się z nimi trenuje i przez to konfrontacje z nimi są trudnymi wyzwaniami. Wygrać z leworęcznym jest naprawdę ciężko, tym bardziej, jeżeli to jest świetny zawodnik. Jest to szczególnie duże wyzwanie na szybkich kortach. Radwański: Hurkacz musi obudzić instynkt killera W meczu z USA zacięty pojedynek z Tylorem Fritzem rozegrał Hubert Hurkacz. Szkoda zwłaszcza drugiego seta, gdy nasz tenisista prowadził w tie-breaku, ale później przegrał trzy piłki z rzędu. W obu setach Polak był o włos od zwycięstwa, ale czegoś zabrakło. Hubert musi obudzić w sobie killer instinct, którego nie brakowało Janowiczowi. Natomiast Jurek ma też permanentne kłopoty z kontuzjami. Poza tym Hurkacz gra świetnie z obu stron. Może czasami jego forhend jest pchany, choć ogólnie to jego mocna strona. Za dużo jednak gra na przerzut, jakby czekał na błąd rywala. To chyba nie jest dobra taktyka. W męskim tenisie nie jest dobrze czekać na błąd. Kontra jest dobra, ale w damskim i to czasami. Obrazowo ujmując, w męskim tenisie trzeba "siąść" na przeciwniku i go załatwić. Musi być dominacja nad rywalem, jak podczas walki w klatce - nie można udawać, że się uderza. Trzeba zastosować "full power" i koniec! Radwański: Szlochy Igi Świątek są niepotrzebne Agnieszka nieoczekiwanie musiała się wcielić w rolę psycholożki, gdy pocieszała płaczącą po porażce z Jessicą Pegulą Igę Świątek. Iga poprzez ten płacz pokazała, jak bardzo jej zależało na zwycięstwie dla Polski. Ona walczyła całym ciałem i całym duchem! - Na pewno Iga się nie oszczędzała, ale uważam, że te szlochy są niepotrzebne. Nasza liderka nie jest już nastolatką, ale prawdopodobnie to minie, niemożliwe, aby Iga płakała zawsze. Do porażek trzeba się przecież przyzwyczaić. Nie zawsze się to udaje. Tacy mistrzowie jak Leo Messi czy Cristiano Ronaldo potrafią płakać nawet u schyłku kariery. Portugalczyk ronił łzy jak dziecko, gdy jego zespół na MŚ odpadł z Marokiem. - Rozumiem, ale trzeba zrozumieć, że nie da się grać cały czas fantastycznie. Tym bardziej, że Iga będzie miała teraz ciężki czas, bo czeka ją obrona dokonań sprzed roku, a to trudniejsze zadanie niż dochodzenie do sukcesów. Również w boksie obrona pasa mistrzowskiego jest trudniejsza niż zdobycie. Na korcie każdy będzie dyszał, by ograć Igę Świątek. Oczywiście, trzeba walczyć na całego, ale ze świadomością, że czasami się noga powinie. Podkreślam, szlochy są niepotrzebne. Dobrze się stało, że Iga przetrwała kontrę w drugim secie Trevisan, która nie zniechęciła się po gładko przegranej pierwszej partii. - Nigdy tak nie jest. W damskim tenisie nie ma stabilności, dziewczyny grają bardziej labilnie i trzeba to wiedzieć. Ludzie to oglądają, zwłaszcza mężczyźni, trochę z niedowierzaniem, że można tak grać, ale tak jest! Kobiecy tenis po prostu jest inny. Trzeba to przyjąć do świadomości. Czytaj też: Mocne słowa Amerykanina pod adresem Igi Świątek! "Jest w tym jak Djoković" Rozmawiał: Michał Białoński, Interia II część rozmowy z Piotrem Robertem Radwańskim opublikujemy już jutro (piątek)