Tenisistka pochodząca z Prostejova zdobyła 2000 punktów, co dało (dokładnie już awans do finału) jej awans na czwarte miejsce w rankingu WTA Tour, z którego w poniedziałek zepchnie Agnieszkę Radwańską (odpadła w 1/8 finału). Wygrała też największą premie w dotychczasowej karierze w wysokości 1,76 miliona funtów. Bouchard musiała się zadowolić czekiem na 880 tys. funtów i dorobkiem 1200 punktów, który da jej pierwszy raz miejsce w czołowej dziesiątce - dokładnie siódmą pozycję. Ostatni raz reprezentantka Kanady znajdowała się w Top10 w lutym 1985 roku, a była nią wówczas ósma Carling Basset. - To, że tu stoję z pucharem w ręku, zawdzięczam nie tylko sobie, ale i świetnej taktyce opracowanej przez mojego trenera, który zawsze wie co powinnam zrobić, żeby grać najlepiej. To dzięki ludziom, z którymi pracuję od wielu lat znów odniosłam tu zwycięstwo. Oczywiście, to był mój drugi wielkoszlemowy finał, ale to zawsze trudny mecz, bo nigdy nie wiadomo, co się zdarzy. Na trybunach wspierał mnie dziś mój ojciec, który ma jutro urodziny, więc tato wszystkiego najlepszego ci życzę - powiedziała podczas ceremonii po finale Kvitova. Sobotni finał nie był zbyt porywającym widowiskiem, głównie za sprawą wyraźnej tremy 20-latki z Montrealu. W porównaniu z poprzednimi meczami w tegorocznej edycji wyraźnie straciła impet i skuteczność, często gubiła się, miała spóźniony start do większości zagrań rywalki, a także dość niepewnie serwowała. W ważnych momentach nie potrafiła też podejmować większego ryzyka. Czeszka przeważała w każdym elemencie gry oraz imponowała spokojem i opanowaniem przy kończących uderzeniach piłek, których odnotowała 28 przy tylko ośmiu przeciwniczki. Częściej się myliła, ale bilans niewymuszonych błędów 12-4 wynikał z dość ofensywnej i ryzykownej taktyki. Już w trzecim gemie Kvitova zdołała przełamać podanie Kanadyjki, by po utrzymaniu swojego objąć prowadzenie 2:1. Ponownie "breaka" zdobyła na 5:2, ale zaraz po tym sama nieoczekiwanie oddała swój serwis rywalce i był to jej - jak się później okazało - ostatni gem wygrany przez nią w tym spotkaniu. Czeszka rozstrzygnęła losy pierwszej partii po 32 minutach przy pierwszym setbolu, dzięki przełamaniu tym razem do zera. W ten sposób rozpoczęła serię zwycięskich gemów, aż do pierwszego wygranego meczbola po 54 minutach gry. To był najkrótszy damski finał Wimbledonu od 1983 roku. - Petra grała fantastycznie przez całe dwa tygodnie i była tu po prostu najlepsza. Dla mnie ten mecz był ciężki, bo to mój pierwszy wielkoszlemowy finał, ale mam nadzieję, że za rok uda mi się tu wrócić i wygrać - podsumowała występ zapłakana Bouchard. W loży królewskiej dopingowały Kvitovą mocno jej rodaczki, byle tenisistki, Martina Navratilova (w trakcie kariery zmieniła obywatelstwo na amerykańskie) i Jana Novotna. Zasiadły w niej również byle mistrzynei Wimbledonu - Martina Hingis, Marion Bartoli, Conchita Martinez, Wirginia Wade czy Maria Bueno. Ale również piłkarz Frank Lampard, znana angielska aktorka Keira Knightley czy była polska tenisistka Iwona Kuczyńska, obecnie trenerka. Natomiast w męskim finale, w niedzielę o godzinie 14.00 (czasu miejscowego), Szwajcar Roger Federer, siedmiokrotny triumfator imprezy z lat 2003-07, 2009 i 2012, spotka się z jej zwycięzcą z 2011 roku - Serbem Novakiem Djokoviciem. Będzie to pojedynek zaliczany do tenisowej klasyki, bowiem zawodnicy ci będą rywalizować już po raz 35., a bilans dotychczasowych jest korzystny na Federera 18-16, który w dodatku wygrał ich jedyny mecz na trawie w wimbledońskim półfinale przed dwoma laty. W tym roku Szwajcar już dwukrotnie był lepszy, a przegrał raz. Z Londynu Tomasz Dobiecki Finał: Petra Kvitova (Czechy, 6.) - Eugenie Bouchard (Kanada, 13.) 6:3, 6:0