Polska Agencja Prasowa: W singlu, jako jedyna z Polek, dotarła pani do drugiej rundy, a w grze podwójnej stoi przed szansą na ćwierćfinał. Klaudia Jans-Ignacik powiedziała, że nie dziwi ją pani świetna postawa w waszym pojedynku deblowym, bo rozgrywa pani w Paryżu turniej życia. Podziela pani tę opinię? Paula Kania: - Turniej życia? Kurczę, można tak powiedzieć. Dość mocne określenie... - Tak. Może to zabrzmieć trochę dziwnie... Że druga runda, niby nie jakieś "wow", ale ja to traktuję inaczej. Kontuzje nieraz dokuczają, więc to też walka z samym sobą. Zaliczam ten turniej do tych najlepszych, choćby pod względem finansowym. To zdecydowanie tak. Ale mam nadzieję, że to dopiero ten pierwszy kroczek do wielkich osiągnięć i dopiero następne to będą +turnieje życia+, gdzie będę sięgała po trofea, a nie tylko drugą rundę. Po pierwszej rundzie singla mówiła pani, że już dawno powinna być w najlepszej "100" rankingu WTA i nie grać w eliminacjach Wielkiego Szlema. - Ta "setka" ciąży mi... choć to nie jest dobre słowo. Jestem 160. Ta "100" jest po drodze do Top20. To następny krok. Nastawiam się na to od paru lat... Nie wyszło wcześniej, ale myślę, że to kwestia czasu. Zwłaszcza, że teraz gram dobrze, nie mam żadnej presji. Chyba, że sama obciążę sobie głowę, ale to raczej nie ma miejsca. Myślę, że w US Open zacznę od razu od głównej drabinki. Wspomniała też pani, że obecnie może wygrać każdy mecz, co świadczy o wierze we własne umiejętności. Gdyby więc ktoś przed przyjazdem do stolicy Francji zaproponował pani w ciemno drugą rundę singla, to zdecydowałaby się pani na to? Czy raczej stwierdziłaby: "Nie, powalczę o więcej"? - Szczerze mówiąc, jak przyjechałam przed eliminacjami, to powiedziałam, że jestem tu, by zrobić trzecią rundę... ale nie w kwalifikacjach. To było powiedziane trochę pół żartem, pół serio, ale głęboko w to wierzę, że jest to jak najbardziej do wykonania. Wiadomo, trzecia runda - to jest bardzo optymistyczne podejście. Zwłaszcza jest to trudne, gdy ktoś startował wcześniej w eliminacjach. One dają w kość. Gra się jeden mecz za drugim. Ale nie wiem, czy bym tę drugą rundę wzięła w ciemno... Chyba nie. Chociaż wiadomo, teraz mogę mówić, że bym tym pogardziła. A tak na poważnie, to chcę więcej. Zawsze chcemy więcej niż mamy. Niektórzy zawodnicy do wyjawiania swoich celów podchodzą raczej zachowawczo. Pani jest w tym względzie bezpośrednia i - sądząc po wypowiedziach - ma mocny charakter i sporą ambicję. To pomaga w trudnych chwilach czy może czasem przeszkadza? - Gdyby nie charakter, który mam, to już dawno bym odstawiła rakietę. Sytuacja, jaką miałam - finansowa, niefinansowa, z trenerem, bez trenera. Całe to zamieszanie. Jak się popatrzy na tę imprezę, to dziewczyny mają teamy złożone z pięciu osób, a ja jestem, kurczę, z koleżanką, która mi tylko tutaj pomaga. Słowaczka Janette Husarova, moja deblowa partnerka, jest sama, więc nasza ekipa to trzy osoby. Może nie zawsze wszystko jest idealnie, czasem trochę zbaczam z tej drogi porządnego myślenia, ale ogólnie sądzę, że charakter zdecydowanie mi pomógł. Cieszę się z tego, co mam. Wspomniane kłopoty to efekt pecha? Czy może raczej np. niezgodności charakterów z osobami, z którymi miała pani do czynienia? - Nie można nazwać tego pechem. Mamy to, na co zasługujemy. Może popełniłam jakieś błędy na samym początku. Wyszło, jak wyszło. Może zabrakło odrobiny szczęścia. Ale nigdy nie wiadomo, co się wydarzy w przyszłości. Raczej staram się nie użalać nad sobą. Mówi się, że wyniki sportowców to efekt przede wszystkim dwóch składowych: talentu i pracy. Czego jest więcej w pani przypadku? - Ciężko powiedzieć. Jedno łączy się z drugim. To nie jest tak, że ciężko pracowałam całe życie, ponieważ w pierwszych latach gry nie pomyślałam nawet, że mogę grać profesjonalnie w tenisa. To była zabawa, odbijało się piłeczkę. Z czasem wydoroślałam. Pomyślałam: "Kurczę, to jest sposób, w jaki chcę zarabiać na życie!". Kiedy to nastąpiło? - Momentem zwrotnym było podjęcie decyzji, by nie iść do college'u. Były rozmowy, by pojechać do USA i trenować. Rodzice - wiadomo - widzą, jaka jest sytuacja finansowa i jak ten tenis wygląda. A oni chcą dla dziecka zawsze jak najlepiej. Podchodzili z dystansem do tenisa, popychali mnie w kierunku college'u. Ale to była moja twarda decyzja. Powiedziałam po maturze, że chcę grać profesjonalnie, na sto procent. Takie chwile i turnieje, jak tegoroczny French Open, to chyba więc tym większy powód do satysfakcji? Można powiedzieć - dobrze wybrałam. - To jest trochę takie głupie uczucie - że komuś trzeba coś udowadniać. A sobie? Ja od samego początku wiedziałam, że to jest dobry wybór, ponieważ robić coś wbrew sobie przy moim charakterze... nie, to nie działa. Udowadnianie innym - tak samo rodzicom, że wyszło... to są ciężkie tematy. Wracając do debla w Paryżu, niektórzy dziennikarze żartowali, że starsza o 18 lat Husarova mogłaby być pani matką. Lepiej się pani gra w parze z tak doświadczoną tenisistką czy znacząca różnica tworzy pewien dystans? - Jestem na tyle elastyczną osobą, że nie ma dla mnie znaczenia, czy gram z kimś, kto jest dwa lata młodszy czy z 40-latką. Zwłaszcza, że to debel, który jest zabawą. Na tyle przyjemną, że takie kwestie nie mają większego znaczenia. Z Janette grałyśmy już wcześniej razem. Stwierdziłyśmy, że spróbujemy i tu. Na razie wychodzi. Oby jak najdłużej. Rozmawiała: Agnieszka Niedziałek