- Przed meczem trudno było przygotowywać specjalną taktykę przeciwko niej, bo przecież to numer dwa na świecie. Na pewno mój trener wskazywał tylko, że ma słabszy forhend, no trochę słabszy, bo trudno powiedzieć, żeby słabo grała. Poza tym, rozmawialiśmy o tym, że wyjdę do gry i tak przestraszona, bo to Kort Centralny przecież i mój debiut w Wielkim Szlemie. Dlatego wczoraj poszłam obejrzeć ten kort z bliska, no i dzisiaj rano też się wybrałam z jedną z dziewczyn z obsługi - powiedziała Kania, obecnie 175. w rankingu WTA Tour. - Czekając na koniec meczu Andy’ego Murraya, oglądałam go w szatni i widziałam pełne trybuny. Przyznaję, że to robiło wrażenie, no i byłam troszkę spanikowana, ale jak już ja wyszłam do gry i zobaczyłam, że jest bardzo mało ludzi, to już byłam rozczarowana. Pomyślałam wtedy: "No jak to, na Kanię nie przyszli?!" Pod koniec siedziało ich już ich dużo więcej - dodała z wyraźnym rozbawieniem. Był to pierwszy mecz 21-letniej zawodniczki z Sosnowca z rywalką sklasyfikowaną w czołowej dziesiątce na świecie. W loży królewskiej oglądali ją m.in. książę Kentu - Edward, honorowy prezes The All England Lawn Tennis and Croquet Club, a także była gwiazda koszykarskiej NBA - Shaquille O'Neil. - Może to zabrzmi nieskromnie, ale w sumie trudno było dziś mówić o różnicy kilku poziomów między nami. Szczególnie, że prowadziłam przecież 5:3 w pierwszym secie. Przekonałam się, że sztuką jest zamknięcie takiego seta, co naprawdę nie jest łatwe. Właśnie w takich momentach, kiedy trzeba domknąć ważny moment meczu, wychodzi różnica klasy, a przede wszystkim doświadczenia. Ale myślę, że więcej takich spotkań, więcej dużych turniejów i je zdobędę - powiedziała Kania. - Jak ważna jest w tenisie umiejętność zamykania decydujących gemów miałam już przykład w ubiegłym tygodniu, w kwalifikacjach. Prowadziłam w meczu 6:1 i 4:1, no i w drugim secie zrobiło się nagle 4:6. Musiałam się wtedy na nowo wziąć do pracy i wygrałam trzeciego seta, ale było trochę nerwów - dodała Paula. Polka zarobiła w Londynie 27 tysięcy funtów oraz zdobyła w sumie 50 punktów, jednak to wciąż mało, żeby awansować o jakieś 70 miejsc w rankingu. Pozycja tuż za pierwszą setką dałaby jej prawo gry w sierpniu w wielkoszlemowym US Open bez eliminacji. Przy układaniu drabinki tego turnieju liczył się będzie ranking z 14 lipca. - Nie wiem jeszcze co zrobię w najbliższych tygodniach. Prawdopodobnie zagram w turnieju ITF w Toruniu, do którego się już wcześniej zgłosiłam. Jednak generalnie będę teraz raczej wybierać większe imprezy, czyli zaliczane do WTA Tour. Planuję teraz atak na pierwszą setkę, a w nich można zdobyć więcej punktów, niż w ITF-ach. Myślę, że jest ona w moim zasięgu i nie będę musiała na to zbyt długo czekać - uważa Kania. W poniedziałek występ w londyńskiej imprezie rozpocznie Agnieszka Radwańska, jej finalistka sprzed dwóch lat i ubiegłoroczna półfinalistka. Rozstawiona z numerem czwartym Polka spotka się z Rumunką Andreeą Mitu na korcie numer dwa, dopiero po zakończeniu toczącego się obecnie trzeciego z zaplanowanych na nim pojedynków. Już w pierwszym dniu Wimbledonu w angielskiej prasie pojawiły się informacje, że organizatorzy zarobili ze sprzedaży biletów na tegoroczną edycję ponad 100 milionów funtów. Faktycznie, wejściówki można obecnie kupić już tylko z "drugiej ręki", po wyższych cenach od nominalnych, bowiem w oficjalnej dystrybucji rozeszły się zaledwie w kilka godzin po jej otwarciu. Nie dziwi więc, że w drodze ze stacji metra Southfields na korty, co kilkanaście metrów można się natknąć na osobników oferujących bilety po "okazyjnych cenach". Mimo tak "kuszącej" oferty rzadko znajdują się chętni kibice tenisowi. Z Londynu Tomasz Dobiecki