Czy pieniądze w tenisie to wciąż temat tabu?Nikodem Pałasz (menedżer sportowy): Wręcz przeciwnie. W tenisie, jak w niewielu innych dyscyplinach sportu, zarobki zawodników są jawne. Publicznie podaje się pule nagród w turniejach, znamy w kwoty za przejście każdej rundy turnieju.Ale zarobki tenisistów, to przecież nie tylko premie za turnieje, ale i nieoficjalne kwoty za występ tzw. startowe...- No tak, to już temat raczej przemilczany, choć każdy wie, że stosowane są różne "zachęty" wobec gwiazd. Są też kontrakty sponsorskie raczej rzadko upubliczniane. Chociaż czasem agencje menedżerskie lubią pochwalić się jakie kwoty wynegocjowały swoim gwiazdom.No właśnie, wielkie agencje menedżerskie. Czy słusznie mówi się, że to "samo zło"?- Ja tak nie uważam. Należy pamiętać, że przecież to wielkie agencje tworzą ten biznes, no i przy tym zjadają największe kawałki tego tortu. Ale bez nich nie byłoby małych firm, zajmujących się sponsoringiem i marketingiem sportowym. Dlatego trzeba z nimi jakoś żyć. Wielkie agencje mają wielkie gwiazdy, negocjują ogromne kontrakty, ale to nie znaczy, że mniejsze agencje nie mają prawa bytu i nie są równe skuteczne. Wręcz przeciwnie. Mniejsze firmy czy niezależni menedżerowie są często bardziej elastyczni, lepiej znają lokalny rynek, stosują bardziej indywidualne podejście do sportowca i sponsora, mogą szybciej reagować na pewne wydarzenia.Czyli jak bohater filmu "Jerry Maguire". Pan może sporo o tym powiedzieć.- Fakt, nie jest to łatwa droga, ale staram się jakoś. Z wielkimi agencjami trzeba umieć współpracować, bo taka współpraca nie zawsze się opłaca. Ja sam przez jakiś czas działałem na zlecenie jednej z największych agencji menedżerskich i wiem, że są one bezwzględne w negocjowaniu stawek. Mają największe gwiazdy i uważają to za swój główny atut, ale zazwyczaj nie znają lokalnych realiów i nie dbają o lokalny wizerunek zawodników.Czyli nie interesuje ich wizerunek polskiego tenisisty w Polsce?- Nie bardzo, tenisista interesuje ich jako produkt globalny. Ma to swoje dobre i złe strony, co dość szczegółowo opisałem obnażając kulisy machiny świata tenisowego w książce "Brudna gra". Tytuł mówi sam za siebie, ale jak jest z tym wizerunkiem polskich tenisistów?- Dla zawodnika, który ma kontrakt z duża agencją w USA, a jednocześnie zastanawia się nad swoim wizerunkiem w kraju to jest układ trudny do zaakceptowania. Ale niestety polscy zawodnicy często nie zdają sobie sprawy, że o swój wizerunek lokalny też trzeba dbać i inwestować w niego. Ma to wpływ nie tylko na to jakich i ilu sponsorów uda się pozyskać w danej chwili, ale i jaka będzie jego pozycja po zakończeniu kariery. Trzeba dbać o relacje z mediami, kibicami, ale i lokalnymi firmami, co nie znaczy małymi. Sugeruje pan, że Janowicz po utarczkach z polskimi mediami powinien pomyśleć o emigracji?- Nie, ale ta sytuacja mieści się w szerokim pojęciu dbania o swój wizerunek. Nie ma znaczenia co i komu powiedział na Torwarze czy później na innych konferencjach prasowych. Znaczenie ma fakt, że w żaden pozytywny sposób nie wykorzystał tego zamieszania, a obecnie budzi raczej dość mieszane, często mocno negatywne emocje. Albo ma słabych doradców, albo ktoś mu rzuca betonowe koła ratunkowe, zamiast pomagać w takich sytuacjach. Nie pomógł też na pewno dziwaczny hip-hopowy teledysk "w szopie". Ale Janowicz, zresztą podobnie jak siostry Radwańskie, jest pod skrzydłami dużej agencji Lagardere Unlimited.- Tak, ale ona traktuje go jako produkt globalny i raczej słabo odnajduje się na rynku lokalnym w Polsce.W takim razie czy Janowicz powinien wzorem Rogera Federera założyć swoją własną agencję menedżerską? Chyba nie jest tak wielką gwiazdą tenisa, żeby tak ryzykować?- Na razie faktycznie trudno byłoby mu się odnaleźć w takiej sytuacji. Federer już w 2003 roku rozstał się z IMG, z którą podpisał umowę jeszcze jako nastolatek. I przez dłuższy czas interesami zajmował się sam z najbliższą rodziną, wynajmując niezależnego prawnika i doradcę finansowego. Wrócił pod skrzydła wielkiej agencji w 2005, ale widać dobrze, że już od dawna myślał o niezależności. W czerwcu 2012 roku ogłosił ponowne zakończenie współpracy z IMG, a już pod koniec 2013 roku poinformował media, że ze swoim menedżerem zakładają nową agencję. To wygląda na działanie od lat planowane. I obecnie ma w swojej "stajni" m.in. Juana Martina del Potro czy Grigora Dimitrova. Czy to dobry kierunek, który może zrodzić poważniejszą konkurencję dla potentatów na rynku?- Miejmy nadzieję, bo przydałoby się małe "przewietrzenie" w tym światku. Swoje własne agencje założyli już także Rafael Nadal czy Andy Murray. Podobnie jak Federer zapewne przygotowują się powoli do tego, czym będą mogli się zająć w przyszłości. I tu nie tylko chodzi o pieniądze, lecz o wypełnienie ogromnej pustki w życiu po zakończeniu karier. Nie każdy potrafi poradzić sobie z sytuacją, kiedy gasną reflektory, nie ma kamer, wywiadów i tłumów kibiców, bo sława jednak uzależnia. A nie każdy nadaje się na trenera. Taka agencja daje ogromne pole do działania, a jednocześnie możliwość pozostania w głównym nurcie. Druga kwestia, to wykorzystanie swoich doświadczeń, z korzyścią dla innych, młodych zawodników. W Londynie rozmawiał Tomasz Dobiecki