Ostatnia pogromczyni Świątek zmieciona z kortu. 6:0, 6:0 w 44 minuty!
Wimbledon 2025 ruszył z przytupem - na blisko 20 kortach rozpoczęły się zmagania w pierwszej rundzie. Jedną z ciekawszych par, tak się przynajmniej wydawało, stworzyły Amerykanka Amanda Anisimova oraz Julia Putincewa. Kazaszka rok temu sensacyjnie ograła w Londynie Igę Świątek, pokonała Polkę tu jako ostatnia. A teraz w starciu z turniejową trzynastką została całkowicie rozbita, w 44 minuty przegrała 0:6, 0:6. I tak jak często potrafi zrzucać winę na różne zewnętrzne czynniki, dziś sprawiała wrażenie kompletnie zrezygnowanej.

W tym roku 6 lipca wypadnie w niedzielę, rok temu to była sobota. Iga Świątek, jako liderka rankingu WTA, była zdecydowaną faworytką starcia z Julią Putincewą, zawsze Kazaszkę pokonywała, mimo licznych prowokacji ze strony rywalki. Zmierzyły się w trzeciej rundzie, Polka miała więc już za sobą dwa przetarcia, choć - to też trzeba przyznać - nie zagrała w żadnym innym turnieju na trawie. Odpoczywała po morderczej części na mączce i triumfach w Madrycie, Rzymie oraz Paryżu.
Wygrała, choć w bólach, pierwszego seta z Putincewą 6:3, W dwóch pozostałych niemal nie zaistniała. 1:6, 2:6 - tenisowy świat nie dowierzał. Kazaszka triumfowała, opowiadała o pewności siebie i o tym, że tak naprawdę nie wiedziała, czy będzie w stanie zagrać. A to z uwagi na kontuzję.
Minął rok bez kilku dni, Putincewa po raz drugi w karierze została zmieciona z kortu bez wygranego gema. Poprzednio stało się to osiem lat temu w New Haven. Wtedy lepsza od niej była Alize Cornet. Wówczas spędziła na korcie równą godzinę, teraz z kolei zaledwie 44 minuty.
Wimbledon. Amanda Anisimova - Julia Putincewa w pierwszej rundzie Wimbledonu. Potężne lanie na korcie numer 15
Wtedy "upojona" trzema wiktoriami nad byłymi lub obecnymi światowymi jedynkami: Angelique Kerber, Kateriną Siniakovą (deblowa numer 1) i Świątek zawodniczka z Kazachstanu przepadła już w kolejnej rundzie - uległa Jelenie Ostapenko. Teraz obie zakończyły rywalizację już pierwszego dnia.
Zwycięstwo Amandy Anisimovej na korcie numer 15 żadną wielką sensację nie jest. Ale już styl, rozmiar tego sukcesu - zdecydowanie zasługuje na uwagę.
Cały mecz zamknął się bowiem w 44 minuty.
30-latka z Kazachstanu, choć rodem z Rosji, już na mączce nie prezentowała niczego wielkiego. Dwa wygrane mecze w Paryżu trochę uratowały fatalny obraz jej wyników, ale też i mierzyła się z dwoma kwalifikantkami, miała szczęście w losowaniu, na co wpływ miało jej rozstawienie z numerem 32. A będąca wtedy o pozycję niżej w rankingu Magda Linette trafiła na Clarę Tauson.

W Wimbledonie już tego fuksa nie było. Putincewa na trawie wygrała wcześniej tylko jedno z czterech spotkań, z 16-letnią Brytyjką Hannah Klugman. Anisimova była zaś w finale w Queens i ćwierćfinale w Berlinie. Jest w dobrej formie, patrząc na układ drabinki - spokojnie może zameldować się w ćwierćfinale.
W tym spotkaniu Amerykanka nie zostawiła Putincewej żadnych złudzeń. O ile w ich starciu w Charleston Kazaszka nawiązała jeszcze walkę, przegrała wtedy 4:6, 4:6, dziś jej nie było. W całym pierwszym secie Putincewa zaliczyła jednego winnera, nie znajdowała sposobu na serwis Anisimovej.
W drugim secie wygrywającego zagrania nie było już w ogóle, za to liczba niewymuszonych błędów się powtórzyła, znów było ich siedem. I tak jak Putincewa ma w zwyczaju się irytować na wszystko dookoła, czasem też wszystkich, tak dzisiaj była dziwnie zrezygnowana. Nietypowo zachowała się właściwie tylko raz, zażądała od sędziego... usunięcia jednego z kibiców. Bo jej zdaniem - "był niebezpieczny".
Przy swoim serwisie miała jedną piłkę na wygranie gema - na początku drugiej partii. No i żadnego break pointa. Gdy podawała Amerykanka, Putincewa zdobyła w sześciu gemach sześć punktów. To katastrofalny dorobek na tym poziomie.
W drugiej rundzie Amerykanka, nr 12 na liście WTA, zagra z Meksykanką Renatą Zarazuą.
Zobacz również:

