Agnieszka Radwańska czy Iga Świątek już jako juniorki odnosiły wielkie sukcesy, a potem było jeszcze lepiej. Magdalena Fręch idzie zupełnie inną drogą. Krok po kroku, sezon po sezonie pnie się w rankingu. W wieku 19 lat była pod koniec trzeciej setki rankingu WTA, a teraz jest w czołowej trzydziestce. Andrzej Kobierski, trener Magdaleny Fręch: W przypadku Magdaleny to jest proces. Dojście do pewnego, nazwijmy to, mistrzowskiego poziomu musi zająć więcej czasu, jeżeli nie ma się warunków fizycznych, które umożliwiałyby szybszą drogę. To musi być proces i robimy wszystko, żeby się rozwijała i robiła postępy. Trudno więc wskazać jakiś moment przełomu w karierze Fręch? - Jeśli chodzi o ten rok, to ważnym momentem był występ na Australian Open. Znalazła się w gronie szesnastu najlepszych tenisistek na świecie. Potem formę potwierdziła w Dubaju, gdzie minimalnie uległa Jelenie Rybakinie, która wtedy była w świetnej dyspozycji. Wtedy zawodniczka już inaczej myśli. Widzi i czuje, że może rywalizować z najlepszymi. Potem trochę niepotrzebnie i na siłę polecieliśmy na turnieje w Stanach Zjednoczonych. Tam pańska podopieczne odpadła kilka razy odpadła już w pierwszej rundzie. - Tak, ale wyciągamy wnioski. I teraz wiemy, że wtedy Magdalena potrzebowała więcej odpoczynku. Miała słabszy okres, ale po krótkim sezonie na trawie, w którym wcale nie grała źle, znów wróciła do formy. Brakowało kilku rzeczy, by wygrywała. Potem rozpoczął się sezon na mączce i przed igrzyskami jej dyspozycja rosła. Finał turnieju w Pradze [porażka z Magdą Linette - przyp. red.] mocno dał jej poczucie, że przed Paryżem idziemy w dobrym kierunku. Jej pewność się zdecydowanie wzrosła. Jednak w igrzyskach olimpijskich odpadła już w pierwszej rundzie. Pamiętamy, że gdyby nie pomoc biznesmena Rafała Brzóski mogliście nie zdążyć na ten turniej. - Te igrzyska były na wariackich papierach. Przeloty załatwiane na ostatnią chwilę, wszystko działo się właściwie bez odpoczynku z dnia na dzień. Nie mogliśmy nawet trenować przed pierwszym meczem, bo padało. A jeśli chodzi o tę pomoc, to zachował się naprawdę świetnie. Byliśmy mile zaskoczeni. To było coś nieprawdopodobnego. Bardzo nam pomógł. Jak lecieliśmy do Francji, to okazało się, że nad Paryżem jest zamknięta przestrzeń powietrzna i mimo że dzięki niemu mieliśmy czarter, to skierowano nas na lotnisko oddalone o 200 kilometrów. Czekały tam na nas auta przez niego wynajęte. Do wioski olimpijskiej jednak nie dojechaliśmy, bo nam nie pozwolono. Musieliśmy wysiąść 500 metrów od niej i z całymi bagażami w tym deszcze biec do wioski. Szkoda, bo Magdalena bardzo chciała zagrać dobrze w tych igrzyskach. Mam nadzieję, że na kolejnych w USA [w Los Angeles 2028] będzie lepiej. I wróciliście na turnieje do Ameryki Północnej. - Tam już było widać, że Magdalena gra coraz lepiej. Ok, start w US Open jej nie wyszedł, ale ona nie lubi tam grać. Mówi, że jakoś ta nawierzchnia je nie pasuje. Przyszedł czas na start w Guadalajarze i pierwszy triumf w tak dużym turnieju rangi WTA 500. - Po prostu rewelacja. Co zdecydowało o wygranej? Czy ta nabyta w trakcie sezonu pewność siebie? - Psychika jest bardzo ważna. Tenis to "mental game". Zawodniczki w czołówce grają na podobnym poziomie, a o wygranych decydują niuanse, lepiej podejmowane decyzje w trakcie meczu. Czasem Magdalena wie, że nie przegra, nawet jak będzie grała trochę gorszy tenis. Tak właśnie było w Guadalajarze zdaje się, że w meczu z Ashlyn Krueger. W drugim secie mówiła mi, że nie czuje piłki, a i tak wygrała. To wielki sukces. Ile Polek czy Polaków, albo nie, ile tenisistek wygrywa turnieje WTA 500? To jest bardzo nieliczne grono. Dlatego ten sukces Magdy trzeba docenić. W ostatnim występie w Pekinie w turnieju rangi WTA 1000 dotarła do 1/8 finału, w którym nie sprostała Chince Shuai Zang. Wcześniej z Dianą Shnaider przegrała pierwszego seta 0:6, ale odwróciła losy meczu. - Chinka rozgrywała turniej życia. Naprawdę świetnie z Magdą się spisała. Widać, że jest w formie. W 2022 roku Fręch była najwyżej 82. w rankingu, rok temu 63. Teraz weszła do czołowej trzydziestki. Gdzie jest jej sufit? - Nie wiem, zobaczymy. Nie ma ograniczeń. Jedynie rakieta numer jeden nie może być już wyżej. Wciąż pracujemy i wierzę, że Magdalena będzie się rozwijać. W tym roku to był naprawdę bardzo duży skok. Dużo łatwiej jest przebić się na przykład z miejsca numer 300 na 150, niż robić postępy w ścisłej czołówce. To już sztuka. Jeszcze przed turniejem w Guadalajarze byliśmy na 43. miejscu. I liczyliśmy, ile nam brakuje, by mieć rozstawienie w Wielkim Szlemie. Jak patrzyliśmy na różnice punktowe, to łapaliśmy się za głowę. Okazało się, że jednak nie było wcale daleko. To jest bardzo ważne. To też pokazało, jak duży progres zrobiła Magdalena. Bardzo chciałbym, by udało się tak wysoką pozycję utrzymać do startu w Australian Open. Wysoka pozycja w rankingu sprawia, że zwykle Fręch będzie w turnieju głównym i nie będzie musiała przechodzić kwalifikacji, jak to bywało w tym sezonie. - To było widać już choćby w Pekinie. Jako zawodniczka rozstawiona w pierwszej rundzie miała wolny los. Do tego w kolejnej rundzie można spodziewać się rywalki niżej notowanej. Dlatego też do końca sezonu będziemy walczyć o to, by być rozstawionym w Wielkim Szlemie. Wtedy w pierwszej rundzie Magdalena nie trafi na tenisistkę z topu. Z drugiej strony na przykład przed turniejem w Tokio wciąż jest pierwszą oczekującą do turnieju głównego. Czasem to też zależy od wielkości drabinki. Fręch wyprzedziła w rankingu m. in. Magdę Linette i jest rakietą nr 2 w Polsce za Igą Światek. Ma to znaczenie? - Raczej niewielkie. Każdy pracuje na swój wizerunek, nad swoją formą i nie patrzy na to, co dzieje się dookoła. Tak naprawdę ma to znaczenie tylko wtedy, gdy są rozgrywki reprezentacyjne jak Billie Jean King Cup. Wtedy na kort wychodzą rakieta numer jeden i numer dwa. Był jakiś mecz czy może turniej, którego żałujecie, że nie udało się wygrać. Może ten finał w Pradze z Linette? - Pewnie było ich sporo, ale ten akurat nie. To był pierwszy finał Magdaleny w cyklu WTA i szczerze mówiąc nie zagrała dobrze, ale dzięki temu kilka miesięcy później przed finałem w Guadalajarze miała doświadczenie i mogła to wykorzystać. Dwa lat temu był taki pojedynek z Angelique Kerber w pierwszej rundzie French Open. Obie szły na noże, ale rywalka okazała się trochę lepsza. Nie ma jednak co żałować, tylko wyciągać wnioski, poprawiać błędy i pracować nad tym, by podejmować lepsze decyzje. Mówiliśmy o pracy na treningach i o mentalu. Co Fręch musi jeszcze poprawiać? - Tu przede wszystkim chodzi o lepsze decyzje przy doborze uderzeń. Jest mocniejsza mentalnie, więc na pewno ręka już jej nie zadrży w wielu momentach. Jakie macie najbliższe plany? - Jeszcze zostajemy w Chinach i Magdalena wystartuje w Wuhan. To turniej WTA 1000, ale z drabinką na 64 zawodniczki. Potem lecimy do Japonii na zawody w Osace i wspomniane Tokio. Być może jeszcze zagra w Hong Kongu, ale ta decyzja dopiero przed nami. Magdalena już jedzie na oparach i to nie tyle fizycznych, co związanych z emocjami w tym sezonie. O regeneracji psychicznej nie można zapominać. To czasem ważniejsze niż odnowa fizyczna. To jaki cel na końcówkę sezonu? - Utrzymać się w czołowej trzydziestce. Różnie oczywiście może być, ale to byłoby świetne zakończenie. Pamiętamy też, że jeszcze pierwszy turniej przed Australian Open będzie liczył się w kontekście miejsca w rankingu i rozstawienia. Nie wiem, jeszcze gdzie zagramy. Bo jeśli będziemy w top 30, to czeka nas obowiązkowy start w Brisbane. Jeśli nie, to wybierzemy Nową Zelandię i Auckland. Nie bronimy tam punktów, więc ewentualnie będzie szansa jeszcze podskoczyć w rankingu. Rozmawiał Andrzej Klemba