Finałowy turniej BJK Cup odbędzie się w tym roku nie w listopadzie, ale w drugiej połowie września - w chińskim Shenzhen. Nowością jest także to, że wystąpi w nim tylko osiem zespołów, czyli o cztery mniej niż ostatnio w Maladze. W kwietniu 18 reprezentacji walczyło więc w sześciu turniejach o kwalifikacje - uzyskiwały je wyłącznie najlepsze ekipy. Polska wylosowała stosunkowo kiepsko, jako drużyna rozstawiona: Ukrainę i Szwajcarię. Plusem było to, że zawody odbywały się w Radomiu, na specjalnie zbudowanym korcie ziemnym, który miał być atutem Polek. Demolka w 60 minut, mistrzyni z Abu Zabi zachwyciła w Madrycie. Prezent dla córki I pewnie by był, gdyby wystąpić chciała Iga Świątek. W marcu kapitan drużyny Dawid Celt powołał cztery zawodniczki: Magdalenę Fręch, Magdę Linette, Katarzynę Kawę i Maję Chwalińską. Piąte miejsce zostało wolne, w domyśle zaś miała zająć je Świątek. Po turniejach w USA, zwłaszcza sensacyjnej porażce z Alexandrą Ealą w Miami, wiceliderka rankingu WTA uznała jednak, że woli więcej czasu poświęcić na przygotowania do kluczowych dla jej rankingu turniejów na mączce, szybciej wyjechała do Stuttgartu. Dodatkowo jeszcze wypadła kontuzjowana Magdalena Fręch - w jej miejsce Celt powołał Martynę Kubkę. A kolejne kłopoty przyszły już w trakcie rywalizacji. BJK Cup. Czteroosobowy skład reprezentacji Polski w Radomiu, Szwajcarki zrobiły tak samo. Dawid Celt planował dodatkowe powołanie Polki w pierwszym dniu pokonały bowiem Szwajcarię 3:0, ale było raczej oczywiste, że do awansu potrzebne im będzie zwycięstwo z Ukrainą, mającą tu najmocniejszy skład: z Martą Kostiuk, Eliną Switoliną czy świetnymi deblistkami. Ta sztuka się nie powiodła, a jeszcze wypadła chora Linette, od początku tygodnia zmagająca się z mocnym przeziębieniem. Polska przegrała 0:3, w listopadzie będzie musiała więc rywalizować w kolejnym turnieju z udziałem trzech zespołów, by za rok w kwietniu znów zagrać o finały tych rozgrywek. O otoczce zmagań w Radomiu mówił w programie "Break Point" kapitan polskiej kadry Dawid Celt. Był zadowolony z postawy drużyny, docenił efektowne zwycięstwo ze Szwajcarią, ale też walkę i zaangażowanie w starciu z Ukrainkami. Maja Chwalińska, choć notowana o ponad sto miejsc niżej od Eliny Switoliny, miała pięć piłek setowych na 1:0. A w deblu duet Chwalińska/Kubka zagrał dwa zacięte sety z siostrami Kiczenok, a przecież Ludmyła to obecnie dziewiąta deblistka świata w rankingu WTA. Jak się okazało, Celt planował, by w polskiej kadrze po raz pierwszy pojawiła się Linda Klimovičová, która w październiku zeszłego roku otrzymała polski paszport. A wcześniej reprezentowała Czechy i jako juniorka dotarła do półfinału Wimbledonu. - Przepisy mówią, że mogę powołać pięć zawodniczek, ale muszę minimum cztery. Robiłem podejście pod Lindę, koniec końców dość późno, ale to wynikało z sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. Dostała propozycję, żeby pojawić się, przyjechać, poznać trochę lepiej. By pobyła z drużyną - mówił Celt. Tu trzeba zaznaczyć, że 20-latka miałaby minimalne szanse na grę, bo de facto - byłaby czwartą singlistką, po Linette, Kawie i Chwalińskiej. Klimovičová do Radomia jednak nie dotarła. I choć Celt nie podał dokładnych powodów rezygnacji 20-latki z BKT Advantage Bielsko-Biała, można spodziewać się, że chodziło o planowany już występ zawodniczki w Calvi. Zgłosiła się do turnieju ITF W75 na Korsyce na kortach twardych, broniła tu punktów za zeszłoroczny ćwierćfinał, a jednocześnie odpadał jej dorobek za finał mniejszego turnieju w Szarm el-Szejk. A potrzebowała jeszcze jakiegoś zysku, by zagwarantować sobie miejsce w kwalifikacjach French Open. I tak się stało, w Calvi dotarła do ćwierćfinału, za 3,5 tygodnia będzie mogła przystąpić do zmagań w Paryżu. Niewykluczone, że Klimovičová dostanie powołanie na listopadowy turniej, który - są takie plany - być może znów odbędzie się Polsce. Wiele tu jednak zależy od planów innych zawodniczek, zwłaszcza Igi Świątek.