Raducanu w ubiegłym roku sensacyjnie wygrała US Open, przystępując do rywalizacji jako kwalifikantka, notowana w drugiej setce rankingu WTA. Sukces ten był dla niej trampoliną pod względem wizerunkowym, lecz w ślad za tym nie poszły kolejne sukcesy na kortach. Doszło do tego, że fani zaczęli publicznie krytykować Brytyjkę za kolejne, marketingowe współprace ironizując, że równie aktywna mogłaby być podczas sportowych zmagań. Emma Raducanu odpadła już w drugiej rundzie Przełomem dla 19-latki nie był także tegoroczny Wimbledon. Pożegnała się ze zmaganiami już w drugiej rundzie, przegrywając z Caroline Garcią 3:6, 3:6. Choć tak szybkie pożegnanie się przez nią z turniejem było dla wielu zaskoczeniem, Raducanu kategorycznie odrzucała sugestie, że mogło to być spowodowane ciążącą na niej presją. - To jakiś żart - mówiła podczas konferencji prasowej podkreślając, że wciąż jest młodą tenisistką, a wygranego turnieju wielkoszlemowego nikt jej nie odbierze. Tymczasem o Raducanu głośno jest nawet po odpadnięciu z turnieju. I to z mniej sportowych powodów - media rozpisują się na temat noszonej przez nią podczas spotkań biżuterii, wartej 54 tysiące dolarów (ponad 240 tysięcy złotych), którą otrzymała od jednego ze sponsorów. Podczas, gdy gwiazda zawiodła, błysnęła inna z Brytyjek, Heather Watson. Pierwszy raz w karierze wdarła się do czwartej rundy Wimbledonu, ogrywając Kaję Juvan, przyjaciółkę Igi Świątek 7:6, 6:2. Dla klasyfikowanej w rankingu na dopiero 121. pozycji tenisistki to gigantyczny sukces. Kibice przy okazji tego sukcesu wbili Raducanu kilka szpilek, porównując jej występ ze startem bardziej doświadczonej, 30-letniej rodaczki. Powtórzyły się komentarze, że wyczyn 19-latki był jednorazowym wyskokiem i powinna ona skupić się na poszukiwaniu dobrego trenera i poprawie gry.