Djoković kontynuuje dobrą passę z poprzedniego sezonu. Wówczas wygrał Australian Open, Wimbledon i US Open, a we French Open dotarł do finału. W tej edycji imprezy w Melbourne duże trudności napotkał w 1/8 finału, gdy po pięciosetowym spotkaniu wygrał z Francuza Gillesa Simona (14.) 6:3, 6:7 (1-7), 6:4, 4:6, 6:3. Popełnił wówczas aż 100 niewymuszonych błędów. Później wrócił na właściwe tory - w czwartkowym półfinale dość pewnie wygrał ze Szwajcarem Rogerem Federerem (3.) 6:1, 6:2, 3:6, 6:3. Murray w drodze do niedzielnego pojedynku stracił o jednego seta więcej. Miał mniej czasu na odpoczynek. Jego półfinał był rozgrywany w piątek, a Milos Raonic (13.) stawił mu zacięty opór. Wicelider światowej listy zwyciężył - po czterech godzinach gry - 4:6, 7:5, 6:7 (4-7), 6:4, 6:2. W końcówce Kanadyjczyk, który wcześniej przejął inicjatywę, miał kłopoty zdrowotne. Finaliści zmierzyli się dotychczas 30-krotnie. Djokovic wygrał 21 z tych spotkań. Na korzyść Serba przemawia też fakt, że rozstrzygnął na swoją korzyść ich trzy dotychczasowe spotkania w finale Australian Open oraz 10 z 11 ostatnich pojedynków. "Spodziewam się prawdziwej bitwy z Andym, jak zawsze. Bardzo wyczerpującego pod względem fizycznym meczu, wielu wymian. Nie będzie żadnych sekretów, znamy się świetnie" - podkreślił 28-letni zawodnik z Belgradu. Będący jego rówieśnikiem Szkot nie przykłada zbyt dużej wagi do swojego bilansu w meczach z liderem światowej listy. Dodatkowo to nie na nim będzie ciążyła presja. "Nie sądzę, by wiele osób spodziewało się mojego zwycięstwa. Muszę wierzyć w siebie, mieć solidny plan gry i liczyć na to, że go zrealizuję. To jedno spotkanie. Nie ma znaczenia, co się działo w przeszłości. Liczy się to, co stanie się w niedzielę. Nie ma powodu, by stwierdzić, że mój sukces jest niemożliwy" - zaznaczył. Za Djokovicem przemawia nie tylko skuteczność w finałach z Murrayem w Melbourne. Za każdym razem, gdy docierał do półfinału tej imprezy, to później ją wygrywał. Miało to miejsce pięć razy - w latach: 2008, 2011-13 i 2015. Jest on jedynym tenisistą w Open Erze (liczonej od 1968 roku), któremu udało się wygrać trzy kolejne edycje. Jeśli wygra w tym sezonie, to zrówna się w klasyfikacji wszech czasów z pierwszym w tym zestawieniu reprezentantem gospodarzy Royem Emersonem. Łącznie ma w dorobku 10 tytułów wielkoszlemowych. Murray będzie zaś chciał zerwać z fatum, które prześladuje go w tym turnieju. Po raz piąty zagra w finale tej imprezy. Wszystkie dotychczasowe przegrał. Jeśli w niedzielę mu się powiedzie, to zostanie pierwszym zawodnikiem w historii, który wygra po czterech porażkach w decydującym spotkaniu daną odsłonę Wielkiego Szlema. W dorobku ma dwa wielkoszlemowe tytuły, wywalczone w US Open 2012 i Wimbledonie rok później. Oba zdobył po zwycięstwach w decydujących spotkaniach właśnie z... Djokovicem. Brytyjczyk, który w najbliższych tygodniach zostanie ojcem, liczy też na to, że powtórzy się sytuacja z sobotniego finału kobiet. W nim walcząca o 22. wielkoszlemowy tytuł Amerykanka Serena Williams uległa występującej w tej fazie wielkoszlemowej rywalizacji Niemce polskiego pochodzenia Angelique Kerber. Dodatkowo Murray chciałby dołączyć do swojego starszego brata, który w sobotę triumfował w deblu. To pierwszy przypadek, by bracia dotarli do finału tej samej edycji turnieju wielkoszlemowego.