Dla Kamila Majchrzaka wyjazd do Rwandy był na pewno decyzją bardzo ryzykowną, ale też z pewnością - patrząc dzisiaj - opłacalną. Gdy decydował się na start, nie mógł być nawet pewny miejsca w turnieju głównym, zresztą do drugiego turnieju musiał przebijać się przez kwalifikację. Zaczynał jako 652. zawodnik na świecie, w najbliższym rankingu będzie wśród czterystu najlepszych tenisistów. Choć trochę szkoda, że nie zdołał powtórzyć wyczynu z poprzedniego tygodnia, bo wydawało się to jak najbardziej realne. Na przeszkodzie stanął jednak doświadczony Marco Trungelliti. Najpierw w finale, teraz bój o kolejny finał. Argentyńczyk chciał wyrównać rachunki z Polakiem Polak i 34-letni Argentyńczyk zmierzyli się po raz pierwszy dokładnie tydzień temu. Wtedy był to finał, teraz stawką było właśnie prawo gry w decydującym o tytule spotkaniu. Przed siedmioma dniami Polak został jako pierwszy przełamany, na początku meczu, a później sam dokonał tej sztuki trzykrotnie. W tym dwa razy w ostatnich gemach. Był spokojny, pewny siebie, wiele mu wychodziło. Dziś sytuacja jednak diametralnie się zmieniła, tak jakby Trungelliti wyciągnął wnioski z poprzedniej soboty. Niby zaczęło się od pewnie wygranych przez Polaka gemów serwisowych, niby miał trzy szanse na przełamanie przeciwnika, nie był jednak w stanie postawić kropki. A czas pracował na korzyść Argentyńczyka. Doświadczony rywal coraz częściej wchodził bowiem w długie wymiany i zachowywał w nich większą cierpliwość. Popełniał mniej błędów, Polak zaś coraz bardziej się irytował. W szóstym gemie zaczął wyrzucać piłki na aut, został przełamany po swoim podwójnym błędzie - coś koszmarnego. To było decydujące w całym secie, choć wcale być nie musiało. Polak przy stanie 3:5 też miał okazje do odrobienia strat, uzyskał dwa break pointy. Drugiego zepsuł returnem, po powtórzonym podaniu rywala. Widać było złość u Majchrzaka, wielką irytację. - Ja p..., w każdym gemie robię to samo! - krzyczał. A gdy za chwilę Argentyńczyk uzyskał piłkę setową, Polak rzucił rakietą. Seta wkrótce przegrał - 3:6. Zmarnowane szanse Kamila Majchrzaka, miał ich kilka. Doświadczony rywal tym razem górą Majchrzak był już w opałach w tym tygodniu, choćby w potyczce z najwyżej rozstawionym Iwanem Gachowem, ale wtedy jakoś zdołał z nich wyjść. Dziś nie miał pomysłu, jak dobrać się do skóry rywalowi, który sprytnie serwował, zmieniał kierunki i rotacje. Znów zaczęły się nerwy, Majchrzak głośno krzyczał do siebie, gdy przegrał ósmego gema, na 4:4. A za chwilę było już praktycznie po sprawie. Przegrał swoje podanie do zera, nie był sobą. Przy stanie 0:30 miał wykładankę tuż przy siatce, zamiast huknąć wolejem, zdecydował się na zagranie, które miało być prawdopodobnie skrótem. No i rywal od razu go skontrował. Za chwilę Polak zagrał piłkę za mocno i stało się... Trungelliti dopiął swego, zrewanżował się za przegraną w poprzednim turnieju. Choć przecież Polak znów prowadził 40:15, miał dwie okazje by wrócić do gry. A tę drugą, po lekkim serwisie rywala, zepsuł w koszmarnym stylu. Jeszcze raz Majchrzak zdobył okazję na przełamanie, już ostatnią. I jeszcze raz rywal się wybronił. A później zakończył mecz. To Trungelliti zagra w niedzielnym finale. I jeśli go wygra, awansuje na 180. miejsce w rankingu ATP. Polak zaś w Kigali rozegrał w 12 dni aż 11 spotkań. Teraz musi odpocząć i zaplanować kolejne starty - zapewne znów na poziomie challengerów. Challenger ATP 50 w Kigali (korty ziemne). Półfinał singla Marco Trungelliti (Argentyna, 4) - Kamil Majchrzak (Polska, Q) 6:3, 6:4.