Wtedy, w Chiasso, było to wielką sensacją, że faworytka, turniejowa jedynka w zawodach ITF W60 wygrała zaledwie cztery gemy. W rankingu WTA dzieliło je ponad dwieście miejsc, ale to 15-latka z Syberii nie dała szans rywalce, którą polscy kibice pamiętają pewnie z marszu Igi Świątek po pierwszego szlema w Paryżu. Wtedy, jesienią 2020 roku. Podoroska przedarła się przez kwalifikacje, a z Polką przegrała w półfinale. Andriejewa wtedy błysnęła, wygrała w Chiasso, za chwilę podobny turniej w Bellinzonie. Zauważono ją, dostała dziką kartą do WTA 1000 w Madrycie, to było sporym wydarzeniem. A nastolatka zadbała, by już w stolicy Hiszpanii zrobiło się o niej głośno. Wygrała z finalistką US Open Leylah Fernandez, później z Brazylijką Beatriz Haddad Maią, wreszcie z Magdą Linette. Obie zaś były w TOP 20 rankingu. Zatrzymała ją dopiero Aryna Sabalenka, aczkolwiek Andriejewa i tak z marszu wskoczyła na 143. pozycję na świecie. I tę znakomitą dyspozycję potwierdzała: zaliczone trzy rundy kwalifikacji we French Open i trzecia runda w głównej drabince (przegrana 1:2 z Coco Gauff), trzy rundy zaliczone w Wimbledonie i przegrana walka o ćwierćfinał z Madison Keys, choć przecież na tacy miała już podany awans. Z przytupem zameldowała się na 63. pozycji, a przecież ten marsz trwał nadal. Efektowne kolejne zwycięstwa, pierwsza dziesiątka WTA długo się obroniła. I stało się w Melbourne Nikt nie miał już wątpliwości, że wtedy już 16-latka z Krasnojarska, choć trenująca i grająca na południu Francji, jest olbrzymim talentem. Ale też na korcie bywa kłótliwa, łatwo daje się ponieść emocjom, co może kosztować ją punkty. Przy czym, z uwagi na wiek, mocno ograniczał ją limit startów w cyklu WTA, nie mogła grać w każdym turnieju, w którym by chciała wystąpić. I to nie pozwala jej zagrozić tym najlepszym. Na pierwsze zwycięstwo z tenisistką z TOP 10 Andriejewa musiała czekać do stycznia tego roku - w Australian Open uporała się z Ons Jabeur. W czwartej rundzie zatrzymała ją Barbora Krejcikova, rewanżując się za dwie wcześniejsze przegrane. Od tego czasu, a właściwie od poprzedniej rundy i pokonania Diane Parry, Andriejewa czekała na jakieś zwycięstwo w tourze. Nie udało się w Dubaju i Indian Wells, udało się dopiero dziś na mączce w Rouen. Efektowne zwycięstwo Mirry Andriejewej. Dokładnie rok po poprzednim pokonaniu Podoroskiej Andriejewa wyszła na kort zaraz po Magdzie Linette, w przeciwieństwie do Polki jest jednak zawodniczką rozstawioną. Ma piątkę w drabince, zajmuje 39. miejsce w rankingu WTA. Dopiero w najbliższym czasie zacznie tracić punkty wywalczone 52 tygodnie wcześniej. Podoroska też poczyniła postęp przez ostatni rok, ale nie tak wyraźny jak jej rywalka. W Normandii Argentyna jednak za wiele nie zdziałała, choć wynik jest trochę mylący. Andriejewa wygrała bowiem bardzo szybko cztery pierwsze gemy, ale już trzy kolejne trwały dłużej niż tamte. Była półfinalistka French Open nie wykorzystała jednak swoich szans na przełamanie, choć walczyła. Nieco lepiej radziła sobie w drugiej partii, więcej była w stanie ugrać przy swoim serwisie, ale w szóstym gemie znów została przełamana. Trrochę nadziei dało jeszcze Argentynce powrotne przełamanie na 3:4, znów dała się jednak zaskoczyć. I po 76 minutach przegrała całe starcie 1:6, 3:6. Niemal jak w Chiasso, znów wygrała ledwie cztery gemy. Rosjanka więc w końcu może się cieszyć z sukcesu, a wraz z nią jej nowa trenerka, na razie "na okres próbny". To Conchita Martinez, była wiceliderka rankingu WTA i triumfatorka Wimbledonu.