Na kortach Arki w Gdyni w dniach 21-24 lipca rozegrane zostaną eliminacje drużynowych mistrzostw Europy dziewcząt do lat 12 - oficjalna nazwa turnieju to Tennis Europe Summer Cup by Dunlop. Wystąpi 8 drużyn - Dania, Gruzja, Mołdawia, Szwajcaria, Serbia, Wielka Brytania, Łotwa i oczywiście Polska. Każda reprezentacja narodowa wystawi po 3 zawodniczki, w ramach jednego meczu zostaną rozegrane 2 single i mecz deblowy. Drużyny zostaną podzielone na dwie grupy, dwie najlepsze ekipy gdyńskich zawodów awansują do turnieju finałowego mistrzostw Europy do lat 12, które będzie grany we Francji od 4 sierpnia. Tuż przed turniejem w Gdyni porozmawialiśmy z Adamem Molendą, który jest trenerem reprezentacji Polski w tenisie do lat 12. Maciej Słomiński, Interia: Co jest pana celem? Wygrana w gdyńskim turnieju czy rozwój zawodniczek, aby któraś z nich stała się kolejną Igą Świątek? Adam Molenda, trener reprezentacji Polski w tenisie do lat 12: - Gdybym był indywidualnym szkoleniowcem tych dziewczyn, stawiałbym kolejne cele rozwojowe, ale jestem trenerem kadry narodowej, dlatego moim głównym celem jest wygrana w tym turnieju. Oczywiście również chciałbym, żeby były najlepsze na świecie za 10 lat. Wywodzę się ze sportów zespołowych, dlatego było dla mnie zaskakujące, że mistrzostwa Europy odbywają się w tak młodej kategorii wiekowej - do lat 12. - Taki turniej jest świetny dla nich, najlepszym motorem rozwoju jest rywalizacja z jak najlepszymi rywalkami. Najmłodsi, do lat 10 grają na mniejszych kortach, zmodyfikowanymi piłkami. Potem są kontynentalne zawody w kategorii wiekowej do 12, 14 i 16 lat. Wreszcie ITF junior na całym świecie. Pytam, bo w polskiej piłce nożnej tendencja jest odwrotna. W rozgrywkach najmłodszych dzieci skasowano tabele ligowe. Co nie znaczy, że uczynni rodzice nie stoją za płotem i nie zapisują wyników - ale to inny temat. - To tak jak w Australii gdzie mieszkałem wiele lat, piłkarzom do lat 12 nie liczą w ogóle wyników. Dla mnie to jest chore. Nie słyszałem, żeby ktoś zaczynał sport wyczynowy w wieku 16 lat. 12 lat to jest ostatni dzwonek, albo w te albo we wte. Mocne słowa. - Takie rozwiązania kasujące rywalizację to jest wychowywanie życiowych niedojd. Sport to jest rywalizacja! Potem 16-latka wychodzi na kort, zepsuje dwie piłki i się rozkleja. Kiedy ma się nauczyć odporności psychicznej? Jeśli my nie tego nauczymy naszych zawodniczek teraz, potem może być za późno. Być może to niepopularne co mówię, ale tak uważam. Nie mówię, żeby zamęczyć w młodym wieku, ale wprowadzać rywalizację jak najbardziej tak. Staramy się to racjonalnie poukładać, zmieniliśmy trochę przepisy w Polsce, aby młodzieży nie zajechać. Niektórzy wcześniej grali tyle meczów w ciągu roku, że tylko cudem nie doszło do nieszczęścia. Eliminacje mistrzostw Europy dziewcząt do lat 12 - 21-24 lipca w Gdyni O jakiej ilości meczów mówimy? - 240 rocznie. W tym wieku zawodnik powinien grać maksymalnie 60. W mojej opinii idealnie jest, gdy po dwóch rozegranych turniejach są trzy tygodnie treningu. Obecne przepisy zmodyfikowaliśmy w ten sposób, że można grać sześć turniejów krajowych (nie licząc zawodów Tennis Europe) w ciągu kwartału. Czym się różni praca z nastoletnimi dziewczynami od chłopaków? - Dziewczynki dużo szybciej dojrzewają od chłopców. Okres do 13-14 lat u dziewczyn jest wysoce sensytywny, wtedy powinniśmy uczyć się techniki. To jak z nauką języka - im jesteś młodszy tym łatwiej to przychodzi i na dłużej zostaje. Potem gdy przejdą okres dojrzewania, kierujemy focus na siłę. Jak pan ocenia szanse młodych polskich zawodniczek w gdyńskim turnieju? - Są całkiem spore. Może poza Serbią, gdzie zawodniczki są bardzo mocne, poziom jest bardzo wyrównany. Z większością drużyn mamy bilans dodatni. Jak odbywa się selekcja do reprezentacji Polski na takie zawody? - Oficjalnie objąłem stanowisko trenera kadry narodowej w styczniu, ale działam już od listopada ubiegłego roku. Rzecz jasna, bardzo dużo jeżdżę po turniejach. Co najmniej raz w miesiącu spotykam się na obozie z czołówką krajową. Przed chwilą byliśmy na obozie w Czechach, pod kątem przygotowania do turnieju w Gdyni. Robimy często krótkie 3-4-dniowe konsultacje. Wszystkie dziewczyny z kadry Polski mają swoich indywidualnych trenerów klubowych, jestem z nimi w stałym kontakcie. Kto będzie reprezentował Polskę w turnieju w Gdyni? - Zuzanna Giżewska, Maja Schweika i Antonina Snochowska. Wziąłem na zawody jeszcze jedną 11-latkę, nie jest w drużynie, ale jest z nami, potrzebujemy jej do treningu. Naszą rakietą numer 1 jest Maja Schweika, mama jest Polką, tata Niemcem, bardzo chcieli by grała z orłem na piersi i od tego roku to robi. W ostatnim tygodniu czerwca w Radomiu odbyły się indywidualne mistrzostwa Polski, tydzień wcześniej odbyły się drużynowe mistrzostwa w Sopocie. Wybrałem mistrzynię Polski plus dwie dziewczyny wskazane przeze mnie. To są zawody drużynowe, dlatego musimy odpowiednio dobrać skład. Przeważnie debel decyduje o wygranej w meczu. Mistrzyni Polski indywidualna nie jest najlepsza w deblu, dlatego do składu dobrałem najlepszą polską deblistkę. Jak wygląda trening takich 12-letnich zawodniczek? - To już jest pół-zawodowstwo. Niektóre z nich trenują po 5-7 lat, zaczęły jeszcze zanim poszły do szkoły podstawowej. Kto myśli, że to zabawa, nie może się bardziej mylić, dziewczyny trenują czasem dwa razy dziennie, do tego trening ogólnorozwojowy. Jak pan został trenerem? - Hmm, właściwie przez ;przypadek. Na początku XXI wieku, wyjechałem do USA, to był wybór zarówno życiowy jak i ekonomiczny. W początkowym okresie próbowałem jeszcze rywalizować na korcie jako zawodnik, ale z grania nie dało się utrzymać. Trochę z przypadku okazało się, że mam niezłe predyspozycje do nauczania gry w tenisa. Moją pierwszą klientką była zamożna osoba, która posiadała prywatny kort. Na tzw. "zielonej mączce" za pół godziny gry dostałem... 100 dolarów. Wtedy pomyślałem, że może warto spróbować trenerki. Za kilka miesięcy wyprowadziliśmy się do Australii, tam zagrałem mój ostatni turniej. Potem zająłem się pracą szkoleniową. Miał pan własną akademię? Dziś to popularne słowo. - Akademia źle mi się kojarzy, za bardzo z komercją. Chcialem pracować w wyczynowymi zawodnikami. Miałem trzy swoje korty, zatrudniałem trenerów, pracowałem ze świetnymi zawodniczkami - z dwiema z pierwszej setki WTA czy z setki ITF - klasyfikacji juniorskiej. Współpracuję od 10 lat z Łukaszem Kubotem, to mój bardzo serdeczny przyjaciel, właściwie najlepszy jakiego mam. Jak to się stało, że wrócił pan do Polski? - Miałem zawodniczkę, którą trenowałem właściwie od samego początku, uczyłem ją jak trzymać rakietę. Po 5 latach wygraliśmy wszystko co było do wygrania w Australii, nie przegrała meczu przez półtora roku. Wygrywała z mistrzyniami Australii do lat 16, mimo że była 3 lata młodsza. Pierwszy raz wyjechała za granicę, przylecieliśmy na turniej do Polski, do Wrocławia - przegrała 1 rundę singla i debla. Presja ją zżarła. Pojechaliśmy trenować do Puszczykowa, pojechaliśmy stamtąd do Gdańska na turniej - wygrała singla i debla. Dostaliśmy propozycję trenowania w Puszczykowie, to dla niej po 20 latach wróciłem do Polski. Tydzień później wybuchła pandemia. Jak się nazywa ta zawodniczka? - Alana Subasić - jej matka jest Serbką, ojciec Bośniakiem. Ktoś ją zauważył, dostała propozycję od Ivana Ljubicicia, to trener Rogera Federera. To najwyższe uznanie dla naszej wspólnej pracy, najlepsza rekomendacja jaka może być, rodzina Alany chciała żebym z nimi jechał, nowy trener się nie zgodził. Zostałem w Polsce, wygrałem konkurs na trenera kadry narodowej, wygląda na to, że tu zostaniemy. Od kiedy Iga Świątek wystrzeliła ku gwiazdom, jest wam trudniej czy łatwiej? - Dobre pytanie, bo to ciekawa historia. Igę poznałem, gdy grała miksta z Łukaszem Kubotem w Australian Open. Umówiliśmy się na spotkanie, z miejsca mi zaimponowała, bo nie siedziała z telefonem jak reszta zawodniczek, a z...książką. Dziewczyna 17-letnia, ja byłem zszokowany. Świetna dziewczyna, cały czas mamy kontakt, gratuluję jej kolejnych sukcesów. Czy jest nam łatwiej? Na pewno zdecydowanie więcej ludzi gra w tenisa, numer 1 na świecie przyciąga. Jest więcej sponsorów, na ostatnich mistrzostwach Polski były do wygrania dwa Mercedesy. Z drugiej strony, znaleźliśmy się pod lupą, wszyscy na nas patrzą. Myślę, że moje zawodniczki mają ciężej, wszyscy je pytają o Igę, zazdroszczą trochę. Jeśli Iga byłaby "normalnym" numerem 1, jakich wiele, nie byłoby takiego zainteresowania, ale ona totalnie zdominowała ten sezon. Coś jak Arsenal w sezonie 2003/04 jeśli na początku zahaczaliśmy o piłkę nożną. Inne drużyny chcą nam dołożyć, w myśl zasady "bij mistrza". Ja z naszymi tenisistkami o tym nie rozmawiam, chcę by radziły sobie same. Rozmawiał Maciej Słomiński, Interia, Gdynia