28-letnia zawodniczka z Wuhan, obecnie 12. w rankingu WTA Tour, ma już w swym dorobku półfinał turnieju wielkoszlemowego. W styczniu dotarła do tej fazy podczas Australian Open, a w czerwcu w Birmingham odnotowała pierwszy w karierze triumf na trawiastych kortach. "Po zwycięstwie w Birmingham poczułam się bardziej pewna siebie i myślę bardziej pozytywnie o grze na trawie" - powiedziała uśmiechnięta Chinka. Jej trener i zarazem mąż szybko "sprowadził ją na ziemię" i kazał zapomnieć o tym sukcesie, bo Wimbledon to jego zdaniem zupełnie inne doświadczenie. "A jednak nie mogę zapomnieć. Zagrałam pięć rund i wygrałam cały turniej. Czy można o tym zapomnieć?" - upierała się tenisistka. Li jest waleczna i szybka, co wykorzystuje na szybkim, trawiastym korcie. Bardzo agresywnie uderza piłki na końcowej linii kortu, ale niezbyt często chodzi do siatki, ale jeśli już, to robi to skutecznie. Równie rzadko myli się przy uderzeniach z woleja. Po ośmiu meczach na trawie w ciągu minionego miesiąca, Li wiedziała, że Radwańska, która odpadła z turnieju w Eastbourne już w pierwszej rundzie, nie miała wiele okazji do gry na tej nawierzchni. Chinka, ćwierćfinalistka Wimbledonu z 2006 r., miała też z Polką rachunki do wyrównania. W ubiegłym roku przegrała z nią tu w trzeciej rundzie. "Przegrałam z nią na tym samym korcie nr 18. Dlatego jak wychodziłam z szatni na kort myślałam, jak zagrać w tym meczu, by wygrać. Nie chciałam, by powtórzył się ubiegłoroczny scenariusz" - powiedziała Chinka. Li jest pierwszą chińską tenisistką, która przedarła się do czołowej dziesiątki rankingu WTA Tour. W ćwierćfinale tegorocznego Wimbledonu ze swą "nemezis" - Sereną Williams. Ale o tym pojedynku, zwłaszcza przed czasem, nie zamierza rozmyślać zbyt wiele. "Nie chcę myśleć o wygranej lub przegranej. Nawet uważam, że nie powinnam. To tylko osłabia przed trudną próbą" - powiedziała z nieodłącznym uśmiechem Li.