Jabeur przyznawała, że Wimbledon był dla niej celem numer jeden w sezonie. Nie zraził jej brak punktów rankingowych za udział w tym turnieju - liczyła się wizja pierwszego, wielkoszlemowego triumfu. Do finału wszystko układało się po jej myśli - grała świetnie i w kluczowym starciu z Rybakiną była faworytką. Wygrała pierwszego seta w tym starciu, ale ostatecznie uznać musiała wyższość młodszej rywalki. Ons Jabeur po finale nie wytrzymała Bezpośrednio po zakończeniu spotkania, w swojej pierwszej wypowiedzi żartowała, że Rybakina "ukradła jej trofeum". Sprawiała jednak wrażenie szczęśliwej dotarciem do finału mimo, że główny cel nie został zrealizowany. Tunezyjka, grająca w Wimbledonie jako wiceliderka rankingu WTA (w najnowszym notowaniu spadła na piątą pozycję) wyznała jednak w felietonie dla "BBC", że gdy opuściła kort, emocje dały o sobie znać. - Niedługo po tym, gdy przegrałam finał, spotkałam męża w siłowni. Przytuliliśmy się. To wtedy zaczęłam płakać - napisała. Jak dodała, małżonek oraz trener, który niedługo później również się tam pojawił zaczęli pocieszać ją, podkreślając rangę osiągnięcia. Jabeur przyznała, że gdyby nie oni, prawdopodobnie rozpłakałaby się przed dziennikarzami podczas konferencji. - Jestem bardzo wrażliwa. Emocjonalnie podchodzę do wielu spraw. Łzy to nie jest coś, czego trzeba się wstydzić i co należałoby dusić w sobie - uważa.