Ziemna nawierzchnia warszawskiego kortu była poprawiana niemal przy każdej przerwie w meczu. Kwestia jej jakości nie była pierwszą, którą Magdalena Fręch poruszyła na konferencji prasowej. Wręcz przeciwnie - pytanie o nią padło na końcu i łodzianka zaznaczyła także, że nie miała ona wpływu na wynik. Magdalena Fręch: Dziury groziły odniesieniem kontuzji "Nie jest to kort marzeń. Każda mączka się trochę różni, a w tym przypadku to można powiedzieć, że za końcową linią było trochę klepisko. Te dziury, które powstawały, nie były takie do zaklepania, tylko groziły odniesieniem kontuzji" - podkreśliła "Oczywiście nie zwalam wyniku meczu na stan kortu, ale grałam na lepszych" - dodała po porażce ze Świątek 1:6, 2:6. Krytyczna, ale nie aż tak dosadna, była również liderka światowego rankingu. "Nie ma co ukrywać, że ten kort, to nie jest kort Rolanda Garrosa. Faktycznie za linią końcową jest dość dużo mączki i czasami ona się obsuwa spod nóg, jak ktoś chce mocno zahamować lub wystartować. Po treningu doszłam jednak do wniosku, że przy moim sposobie poruszania się poradzę sobie" - powiedziała Świątek. Po losowaniu właśnie ten mecz zapowiadał się jako najciekawszy w pierwszej rundzie, a Fręch mogła mówić o pechu. "Wiedziałam, że będzie ciężko. Na wynik losowania zareagowałam uśmiechem. Nie można go było powtórzyć, trzeba było się oswoić z tą myślą i przygotować. Kiedyś musiałyśmy ze sobą zagrać i mam nadzieję na rewanż, ale na innej nawierzchni" - podkreśliła Fręch, która dobrze radziła sobie na trawiastych kortach Wimbledonu i doszła do trzeciej rundy. wkp/ krys/