Jesteśmy szczęśliwi, bo wreszcie odczarowaliśmy Barcelonę, po dwóch przegranych finałach (2006 i 2008 - PAP). W dodatku po kilku przegranych finałach w ostatnich miesiącach, wygraliśmy swój dwunasty turniej w karierze. Dzisiaj pokonaliśmy niewygodnych Hiszpanów, w dodatku na kortach w ich klubie Realu Barcelona, w którym na co dzień trenują. Cóż, w finale była dobra gra i trochę szczęścia, bo spotkanie było bardzo zacięte, no i obroniliśmy po drodze trzy meczbole - powiedział Matkowski.- Było sporo przełamań i bardzo wyrównanych gemów. To skutek tego, że korty ziemne w Barcelonie są dość wolne, a piłki ciężkie. Przez to wymiany są dłuższe i nie da się praktycznie zdobywać punktów bezpośrednio serwisem. Jest o wiele większa presja ze strony returnujących zawodników, takich jak Granollers. Cały czas trzeba było serwować na granicy błędu - dodał.Do Barcelony polscy tenisiści przylecieli po kilku dniach intensywnych treningów na kortach ziemnych w Monte Carlo. W rozgrywanej tam imprezie rangi ATP Masters 1000 przegrali pierwszy mecz - drugiej rundzie (w pierwszej jako rozstawieni z nr 4. mieli wolny los) - z Niemcem Florianem Mayerem i Austriakiem Juergenem Melzerem.- To była trochę pechowa wpadka, właściwie nasz pierwszy mecz na "ziemi" w tym sezonie. Niestety, w Warszawie nie mieliśmy możliwości wiosną trenować na otwartych kortach. Udało nam się to dopiero w Monte Carlo. Natomiast Melzer przyjechał tam po dwóch tygodniach gry na tej nawierzchni, więc się już z nią mógł wcześniej oswoić i to w warunkach turniejowych - podkreślił Matkowski.- Najważniejsze jednak, że złapaliśmy rytm i forma rośnie, więc z optymizmem patrzymy na starty w dwóch majowych turniejach, ATP Masters 1000 w Madrycie i Rzymie. Nie bronimy w nich zbyt wielu punktów, więc zagramy bez większej presji. Najważniejszy dla nas jest zbliżający się coraz większymi krokami Roland Garros - dodał.W stolicy Katalonii polski duet rozpoczął grę od 1/8 finału, bowiem w pierwszej rundzie miał wolny los. Wszystkie cztery mecze rozstrzygał w super tie-breakach.- Można to nazwać prawem serii. W super tie-breakach ważne są nie tylko umiejętności, ale i szczęście. Zdarza się, że o zwycięstwie decydują pojedyncze, czasem przypadkowe sytuacje. Tutaj były same ciężkie i wyrównane mecze, jak choćby pierwszy, który rozpoczął się od przegranego seta z parą Butorac-Rojer. Albo wczorajszy półfinał z Mirnym i Nestorem, w którym zaraz po porażce 0:6 w drugim secie trzeba było od razu wyjść do super tie-breaka. Nie było to łatwe, ale się udało i chłopcy mieli w nim skuteczność pierwszego serwisu na poziomie 95 procent - powiedział trener debla Radosław Szymanik.W finale Polacy musieli bronić trzy piłki meczowe w tie-breaku drugiej partii. Natomiast w decydującym super tie-breaku punkty zdobywali i tracili seriami: prowadzili 5-3, po czym zrobiło się 5-7, a później wyszli na 9-7. - Były emocje, zwroty akcji, to normalne. W finale, choć nie powinno się myśleć o niczym poza grą, to jednak w pewnym momencie przychodzi do głowy, że gra się toczy o 200 punktów i ponad 40 tysięcy euro. W końcu jest różnica, czy zdobędzie się 500 czy tylko 300 punktów, albo wygra prawie 95 tysięcy czy tylko trochę ponad 44. Takie zawahanie zawsze trzeba wykorzystać - stwierdził Szymanik.- Poza tym, nie ujmując nic Granollersowi i Lopezowi, to jednak nie jest stały debel pokroju braci Bryanów czy pary Mirnyj-Nestor. Na pewno Hiszpanie byli trudnymi rywalami, zwłaszcza u siebie i na ziemnej nawierzchni. Szczególnie Granollers grał świetnie i właściwie każda jego piłka wracała na połowę Mariusza i Marcina. Jednak trzeba było z nimi wygrać i wygrali - dodał kapitan reprezentacji Polski w Pucharze Davisa. Wyniki finału gry podwójnej: Mariusz Fyrstenberg, Marcin Matkowski (Polska, 4) - Marcel Granollers, Marc Lopez (Hiszpania) 2:6, 7:6 (9-7), 10-8