"Jestem chory. Biorę lekarstwa, ale turniejowy lekarz dał mi środek, który trochę usypia i podczas poprzedniego meczu nie wiedziałem, czy gram, czy nie gram. Jest bardzo mało leków, które możemy przyjmować. Lekarz powiedział mi, że na nos nie może mi nic dać, bo to steryd i nie wolno nam tego stosować. Mam więc krople na gardło, coś do płukania i leki przeciwzapalne. Bez czosnku chyba też się nie obejdzie" - wyliczał Matkowski. W niedzielę, mimo nie najlepszego stanu zdrowia, awansował zarówno do ćwierćfinału debla, jak i miksta. "Udany dzień. W mikście zaprezentowałem się słabo. Tak naprawdę moja partnerka wygrała ten mecz" - komplementował Czeszkę Lucie Hradecką. Kilka godzin wcześniej wygrał toczący się momentami przy mocnym deszczu pojedynek deblowy. 34-letni zawodnik tworzy rozstawiony z numerem siódmym duet z Serbem Nenadem Zimonjiciem. "Dawno nie grałem tak "mokrego" spotkania. Przy stanie 6:5, jak serwowaliśmy na zwycięstwo w meczu, zaczął mocno deszcz padać. Zapytałem Nenada, czy w ogóle regulaminowo mamy warunki do gry. Mieliśmy trochę problemów, ale ogólnie byliśmy lepsi. Dobrze, że wygraliśmy w dwóch setach" - zaznaczył. W ćwierćfinale spotkają się ze słynnymi bliźniakami Mike'em i Bobem Bryanami. Rozstawieni z "jedynką" Amerykanie w niedzielę wyeliminowali Łukasza Kubota i Francuza Jeremy'ego Chardy'ego. "Widziałem początek tego spotkania. My przegraliśmy z Bryanami w półfinale w Monte Carlo. Wiemy, czego się spodziewać. Nie jest to para nie do pokonania. Gramy dobrze, Nenad wielokrotnie ich ograł. Nie będzie łatwo, ale jeśli zagramy nasz najlepszy tenis, przez cały czas, bez żadnych wahnięć, to jesteśmy w stanie z nimi wygrać. To jest sport i tak naprawdę okaże się na korcie, czy jesteśmy w stanie ich pokonać. Oni są faworytami, ale nie mamy przed nimi respektu" - zapewnił Matkowski. Zastrzegł, że zwycięstwo nad słynnymi bliźniakami jest wyczynem, ale on nigdy nie traktował ich jako rywali poza zasięgiem. "To para numer jeden na świecie, mają najwięcej tytułów w historii, ale dla mnie wygrać z nimi nigdy nie było czymś nierealnym czy niewykonalnym. Akurat lubię z nimi grać i wiem, że jeżeli gram dobrze, to jestem w stanie zwyciężyć. Tak do tego meczu podchodzę" - argumentował. Już wcześniej 34-letni zawodnik podkreślał, że prawdziwa rywalizacja w Paryżu zacznie się od ćwierćfinałów i po awansie do tej fazy stwierdzenie to powtórzył. Zwrócił uwagę na to, jak wyrównana jest stawka, która liczy się jeszcze w walce o tytuł. "Każda para może wygrać. Już dawno nie pamiętam, żeby w Wielkim Szlemie z ośmiu najwyżej rozstawionych par siedem doszło do ćwierćfinału. Ciężko wskazać faworytów, nawet Bryanowie nimi nie są. Jest tyle duetów, które dobrze w tym roku grało i z którymi Amerykanie przegrali - Vasek Pospisil i Jack Sock, Simone Bolelli i Fabio Fognini, my też możemy dobrze zagrać. Ciężko typować zwycięzców, ja bym się nie pokusił" - przyznał. Jak dodał, mimo dużej rangi imprezy, w deblu gra się podczas wielkoszlemowych zawodów nieco łatwiej, przynajmniej jeśli chodzi o obciążenie psychiczne serwujących. "Na innych turniejach wystarczy jedna zepsuta piłka, stąd większa presja na serwującym. W Wielkim Szlemie jest więcej czasu, wymagane są dwa punkty przewagi. To taki bufor bezpieczeństwa" - podkreślił Polak.