W niedzielę w Krakowie otwarta zostanie Aleja Gwiazd Tenisa, w której znajdą się tablice z odciskami dłoni m.in. pani, Agnieszki Radwańskiej i Wojciecha Fibaka. Stwierdziła pani, że jest zaskoczona swoją obecnością w tym gronie, a przecież w latach dziewięćdziesiątych o Magdalenie Grzybowskiej słyszał każdy kibic tenisa w Polsce... Magdalena Grzybowska: - Rzeczywiście, ale tak było chyba dlatego, że... nie było o kim pisać. Pamiętam, że jeździłam na turnieje i np. na Wimbledonie czy US Open byłam jedyną osobą z naszego kraju. Był taki moment, że dołączyła jeszcze Ola Olsza, ale nie było polskiej grupki, która pojawiła się później. Podejrzewam, że z tego powodu dziennikarze poświęcali mi dużo uwagi. Do dziś jeszcze odczuwam tego skutki, bo mimo że nie udzielam się w sporcie i pracuję w innym zawodzie, to obce osoby mnie wciąż rozpoznają. Obecnie wielu znanych sportowców narzeka na nadmierne zainteresowanie ich życiem. Pani postrzegała popularność bardziej jako pozytywne czy negatywne zjawisko? - Nie narzekałam na to, ale też trzymałam trochę dystans, bo to nie był mój żywioł. Rozmowy z prasą czy robienie sesji zdjęciowych... to chyba była największa tortura dla mnie. Nie było to jednak uciążliwe. Szczególnie, że dużo czasu spędzałam poza Polską. Na turniejach w kraju rzeczywiście było spore zamieszanie, każdy czegoś chciał - zdjęcia, wywiady, ale było to do zniesienia. Wydawało się, że od blasku fleszy będzie chciała odpocząć Agnieszka Radwańska, ale zdecydowała się na udział w "Tańcu z gwiazdami". Pani przyjęłaby taką ofertę tuż po zakończeniu kariery? - Inaczej na to się patrzy z perspektywy sportowca, a inaczej z pozycji osoby stojącej obok. My, patrząc na Agnieszkę myślimy: "Ona może teraz tyle zrobić! Skończyła grać, wszyscy ją znają, ma tyle możliwości". Natomiast zawodnik bardziej myśli wtedy o tym, by się wyciszyć, nieco się odsunąć od tego zgiełku, napięcia i bycia w ciągłej gotowości. To jest trudne, by zrobić to zaraz "po", gdy jeszcze się najwięcej o nim mówi. Myślę, że Agnieszka sobie teraz w taki naturalny sposób odpoczywa od tenisa. Ma to szczęście, że ma inne projekty. To naturalne, że poszła w stronę czegoś, co jest inne i stanowi dla niej odskocznię od tenisa. Koniec kariery dla wielu sportowców bywa trudny. Pani miała wątpliwości co dalej ze sobą zrobić? - U mnie było nieco inaczej, bo dość wcześnie zakończyłam zawodowe granie - miałam 24 lata. Borykałam się przez ostatnie lata z kontuzją, która nie była całkowicie wykluczająca ze sportu, ale uprzykrzająca życie. Do tej pory nie mogę biegać po twardym podłożu, bo odzywa się kolano. Wracałam do gry i znów zaczynały się problemy. I tak w kółko. Zakończenie kariery było więc trochę ulgą, że podjęłam tę decyzję i wreszcie mogłam robić coś innego. Zdecydowałam się na wyjazd do Paryża, studiowałam za granicą i po prostu zajęłam głowę czymś innym. Zdarza się pani zarywać noce, by oglądać turnieje tenisowe np. w Australii czy USA? - Nie. Bardzo długo w ogóle nie miałam telewizora w domu, więc nie oglądałam nic. Dzwonili do mnie dziennikarze z prośbą o komentarz, więc mówiłam im: "nie wiem, naprawdę nie oglądałam". Mój mąż śledzi natomiast wszystko w internecie. Syn też ma zacięcie do tego i przeglądają rankingi oraz wszystko, co dotyczy tenisa. Ja nie, więc bardzo często nie wiem, co się dzieje, bądź usłyszę dopiero od rodziny, że ktoś coś wygrał lub przegrał. Teraz najgłośniej w polskim tenisie jest o Idze Świątek i Hubercie Hurkaczu. Co pani o nich sądzi? - Oboje są bardzo młodzi, mają na koncie sukcesy w juniorach i bardzo dobre wejście w zawodowy tenis. To taka droga, która zapowiada niezłą przyszłość. Zazwyczaj dobrzy zawodnicy bardzo szybko zaliczają to przejście. Myślę, że Iga i Hubert mogą osiągnąć bardzo wiele. Oboje dysponują dobrymi warunkami fizycznymi. Na pewno będą zawodnikami Top50. Od nich zależy, jak daleko dotrą. Tenis jest trochę nieprzewidywalny - pojawiają się kontuzje, słabsze momenty. Tak więc wszystko zależy od ich zdrowia i pracy. Świątek od pewnego czasu współpracuje z psychologiem. Czy to, że nie radzi sobie czasem z emocjami, może być poważnym problemem? - Emocje zawsze są trudne do "ogarnięcia". Nie jestem psychologiem i nie znam się na tym, by się fachowo wypowiadać, ale na pewno warto nad tym aspektem pracować od początku, jeśli ma się z tym problem. Iga ma przede wszystkim fantastyczne warunki fizyczne. Miażdży rywalki wzrostem, siłą i serwisem. Ale emocje muszą być poukładane. Jurek Janowicz czy inni zawodnicy są co prawda tego zaprzeczeniem, ale warto mieć kogoś, kto się zajmuje tą sferą. Widzi pani warszawiankę i wrocławianina w czołowej "50" światowych rankingów. Co muszą zrobić, by zrobić potem krok dalej? - Jeden turniej może wyjść, ale za rok już tych punktów trzeba bronić. Zaczynając tak dobrze przygodę z zawodowym tenisem w tak młodym wieku, muszą myśleć długofalowo. Może wejście do czołowej "20" czy "10" nie nastąpi za rok czy dwa, ale ważne, żeby powoli budować karierę i się rozwijać. Nie ma co zwracać uwagi na dokładną liczbę wygranych turniejów lub na to, czy dotrą do półfinału Wielkiego Szlema za rok, czy półtora. Ta kariera może być jeszcze bardzo długa, wszystko przed nimi. Hurkacz w opinii wielu osób jest grzeczny i ułożony. Czy to, że nie jest typem "niegrzecznego chłopca" może mu przeszkodzić w odnoszeniu sukcesów na korcie? - Niekoniecznie. Spójrzmy na Rogera Federera - dżentelmen i najlepszy zawodnik w historii. To jest chyba kwestia motywacji oraz pazura podczas meczu, a nie poza grą. Bo można być na co dzień bardzo spokojnym, ale ogromna dawka adrenaliny podczas spotkania wyzwala chęć rywalizacji. Rozmawiała: Agnieszka Niedziałek