Magdalena Fręch z tegorocznym US Open pożegnała się na etapie pierwszej rundy, a następnie poleciała do Meksyku, by tam spróbować swoich sił w turnieju rangi WTA 500. W Guadalajarze radziła sobie znakomicie, ponieważ pokonała Eminę Bektas, Ashlyn Krueger, Marinę Stakusic oraz Carolinę Garcię i po raz drugi w karierze awansowała do finału turnieju głównego cyklu WTA. Wcześniej ta sztuka udała jej się w lipcu w Pradze, ale wówczas w meczu o trofeum musiała uznać wyższość rodaczki, Magdy Linette. Tym razem Fręch postawiła "kropkę nad i" - w finale pokonała 7:6(5), 6:4 Australijkę polskiego pochodzenia Olivię Gadecki. To życiowy sukces 26-latki z Łodzi, która podczas wywiadu przeprowadzonego na korcie podczas ceremonii dekoracji nie kryła radości. I kilkukrotnie zażartowała, w tym już na samym początku wypowiedzi, kiedy to założono jej na głowę tradycyjne meksykańskie sombrero. "Nie czuję się pewnie z tym sombrero, ale mam nadzieję, że będzie dobrze" - powiedziała z uśmiechem na ustach. Oficjalny komunikat ws. Igi Świątek. Polka nareszcie wraca do wielkiej gry Magdalena Fręch: Marzenia się spełniają Polska tenisistka, która dzięki triumfowi w Guadalajarze awansuje na 32. miejsce w światowym rankingu WTA, podkreśliła również, jak dużo znaczy dla niej triumf odniesiony na meksykańskich kortach. Fręch zwróciła się także do swojej rywalki, gratulując jej dotarcia do finału, a następnie doceniła także pracę sztabu Australijki. Podziękowała również swojemu trenerowi oraz organizatorom turnieju i zgromadzonej na trybunach publiczności. "Czuję się tutaj jak w domu" - powiedziała, by po chwili nagle zacząć mówić po hiszpańsku. "Muchas gracias, viva Guadalajara, viva Mexico" - powiedziała, dziękując tym samym fanom, którzy bardzo pozytywnie zareagowali na ten gest tenisistki i nagrodzili ją gromkimi oklaskami. Przegrała z Coco Gauff, ale się nie zatrzymała. Zdobyła tytuł i się zrewanżowała