Magda Linette przegrała w pierwszej rundzie ze sklasyfikowaną o 72 pozycje wyżej Włoszką Flavią Pennettą 3:6, 7:5, 1:6. Poznanianka, 100. rakieta świata, przyznała, że fakt, iż była w stanie nawiązać wyrównaną walkę ze znacznie wyżej notowaną przeciwniczką, działa na nią mobilizująco. - Flavia była bodajże 11. w rankingu w poprzednim roku. Potrafi wygrywać z dobrymi zawodniczkami, tym bardziej to dla mnie motywujące. Wiem, co muszę poprawić. Muszę być bardziej agresywna, szczególnie jeśli chodzi o forhend - dodała. Podsumowując swój debiut w Wielkim Szlemie wskazała zarówno plusy, jak i minusy. Do pierwszej grupy zaliczyła powrót do gry w drugim secie, gdy rywalka prowadziła 5:3 i miała serwować w kolejnym gemie. - Walczyłam, starałam się jak mogłam. Niestety, w trzecim secie zaczęłam za nerwowo, jestem z tego powodu trochę smutna, ale generalnie uważam, że zagrałam dobrze. Szczególnie w drugim secie, udało mi się wrócić do gry i wygrać. W środku pierwszej partii i w drugiej była wyrównana walka. Potrafiłam nad nią górować, zmuszać ją do błędów. Także jestem na dobrej drodze. W pewnym momencie przestałam jednak realizować założenia przedmeczowe, grałam za pasywnie - zwróciła uwagę Linette. Gdyby mogła przejąć od Pennetty jeden element, to wybrałaby top spin. - Wypycha nim z kortu. To była jej broń, która działała na mnie - przyznała Polka. 23-letnia zawodniczka nie ukrywa, że stres dał się jej mocno we znaki podczas niedzielnego meczu. - Czułam to głęboko w brzuchu, ręka mi trochę drżała. Po uderzeniach nie było tego tak widać, ale serwis to było takie lustro. Najgorzej było właśnie z podaniem. Poza tym dawałam radę - podsumowała z uśmiechem. Jeszcze większy stres przeżyła, gdy w deblu przyszło jej kiedyś grać przeciwko słynnej Szwajcarce Martinie Hingis. Wówczas Polce partnerowała właśnie Pennetta. - Miałyśmy okazję się poznać wtedy z Flavią. Ona potrafi się też przywitać... Jest kilka zawodniczek, które tego nie uznają... - podkreśliła. Jak dodała, po piątkowym losowaniu drabinki, gdy okazało się, że przyjdzie jej walczyć właśnie z Włoszką, miała mieszane uczucia. - Cieszyłam się z jednej strony, że to ktoś, kto jest wysoko w rankingu i doświadczony, bo to dobry sprawdzian. Z drugiej strony wiedziałam, że będzie to trudny mecz. Chciałam podejść do tego spotkania na luzie - zagrać jak najlepiej - zaznaczyła Linette. Z trybun mogła liczyć na głośny doping licznej chorwackiej grupy. Jej szkoleniowcem jest reprezentant tego kraju - Izo Zunic, a Polka bardzo często trenuje na Bałkanach. - Przyjechali do Paryża znajomi z Chorwacji. Przyjaźnimy się poza kortem i chcieli mnie wesprzeć podczas meczu. Oni są zawsze bardzo głośni - podkreśliła z zadowoleniem 100. rakieta świata. W niedzielę z trybun dopingował ją również tata, który - jak dodała - poprzednio widział jej mecz na żywo prawdopodobnie dwa lata temu. - Trochę czasu minęło. Tym bardziej się cieszyłam. Trenuję w Chorwacji, przygotowania do sezonu miałam w Chinach. Rzadko się więc widzę z rodzicami. Mama chyba to ciężej znosi, tata stara się nie pokazywać tego po sobie - zaznaczyła z uśmiechem. Za sprawą częstego pobytu w Chorwacji tenisistka przyswoiła sobie już tamtejszy język. - Jeszcze trochę mi brakuje, żeby mówić tak dobrze, jakbym chciała, ale mogę się spokojnie porozumieć i wszystko rozumiem - oceniła. W poniedziałek debiut we French Open zanotuje Paula Kania. Będąca rówieśniczką Linette sosnowiczanka, która pierwszy start w Wielkim Szlemie zaliczyła w ubiegłorocznym Wimbledonie, to jedna z zawodniczek - obok poznanianki, w których kibice upatrują następczyń Agnieszki Radwańskiej. - Obie kibicujemy Agnieszce, ale nie widzę żadnych przeciwwskazań, dlaczego my też nie mogłybyśmy dobrze grać. Życzę sobie i Pauli, byśmy mogły śladami Agnieszki dojść do jakichś większych sukcesów - zakończyła Linette. Z Paryża Agnieszka Niedziałek