Polski tenisista, który po wycofaniu się z powodu kontuzji Jerzego Janowicza, został numerem jeden w naszej ekipie, w piątkowym spotkaniu barażu o awans do Grupy Światowej Pucharu Davisa, rozgrywanym w Warszawie, zdołał "ugrać" zaledwie sześć gemów. - Fatalnie serwowałem - Kubot powtarzał to jak mantrę. - Może to dziwnie zabrzmi, ale czułem się bardzo dobrze, zderzyłem się jednak ze ścianą. Wiem, że Lleyton jest w "gazie", po udanym US Open fantastycznie uderza piłki. Próbowałem wszystkiego - skrótów, akcji przy siatce. Nie udało mi się go przełamać ani razu, a return to jedno z moich najlepszych uderzeń. Miałem kilka okazji na przełamanie, w trzecim secie mogłem prowadzić przecież 2:0. Byłem przygotowany na jego returny, ale jeszcze raz powtórzę, że fatalnie serwowałem - mówił niepocieszony polski zawodnik. - Ja nie mam wielu wariantów gry. Staram się być agresywny, chodzić do przodu, ale zawodziło mnie podanie i musiałem walczyć z głębi kortu - dodał. Kubot miał jednak nadzieję, że to jeszcze nie koniec. - W piątek nie było wybuchu, wierzę, że będzie w niedzielę - powiedział. Na niedzielę jest zaplanowany drugi mecz singlowy Łukasza. Zapytany o wybór nawierzchni ziemnej na pojedynek z Australią, nie chciał na ten temat rozmawiać. - Nie będę teraz gdybał. O nawierzchni możemy porozmawiać po całym meczu - mówił. W tegorocznych meczach Pucharu Davisa, wygranych ze Słowenią 3-2 i RPA 3-1, gdzie też byliśmy gospodarzami, grano na kortach twardych. Czy Polaków stać na odwrócenie losów meczu z Australią? Dyskutuj