Kubot nieraz powtarza, że on i jego partner deblowy bardzo się różnią, ale zdało to egzamin na korcie. - Wojciech Fibak mówił mi, że możemy z Brazylijczykiem stworzyć mieszankę wybuchową i to się potwierdziło - podkreślił polski tenisista. Kubot znany jest z pracowitości, a sam nieraz mówi, że nie został obdarzony zbytnio talentem. - Nie mam ręki, żeby sobie pozwolić na tzw. wirtuoza tenisa. Ale praca, konsekwencja, dyscyplina oraz to, że codziennie rano wstaję i powtarzam te same rzeczy też mają wpływ - ocenił. Wraz z Melo wygrali w minionym sezonie sześć turniejów, co nie udało się żadnemu innemu męskiemu duetowi. Byli niepokonani na kortach trawiastych, a udane występy na tej nawierzchni zwieńczyli triumfem w wielkoszlemowym Wimbledonie. Rok zakończą jako numer jeden na świecie wśród debli. W turnieju masters - ATP Finals - w decydującym spotkaniu nie sprostali jednak Finowi Henriemu Kontinenowi i Australijczykowi Johnowi Peersowi. - Takie jest już nasze społeczeństwo, zawsze się komuś wytyka to, czego nie wygrał. A jak coś wygra, to się o tym zapomina. Z drugiej strony wiadomo, że najlepiej człowiek uczy się na porażkach. Może popełniliśmy błąd, że skoncentrowaliśmy się na pierwszym miejscu w rankingu i gdzieś tam w końcówce sezonu zabrakło nam paliwa w londyńskim finale. Ale nie da się ukryć, że ostatnie trzy mecze z parą Kontinen-Peers rywale wygrywali zasłużenie. Na pewno pokazuje to jak im leży nasza gra. Moja głowa cały czas nad tym już pracuje, jak zdobyć patent na tę dwójkę. Wierzę, że rywalizacja między nami w przyszłym roku będzie ciekawa - zaznaczył lubinianin. Ma świadomość, że teraz czeka go nowy etap w karierze - będzie wychodził bowiem na kort w roli faworyta. Przyznał, że oczekiwania wobec niego i Brazylijczyka są coraz większe, ale też po sobie widzi, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Jego zdaniem do lipcowego zwycięstwa w Wimbledonie przyczynić się mogła...szybka porażka we French Open. - Od teraz będziemy faworytami i musimy się z tym zmierzyć. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Może nie wygralibyśmy Wimbledonu, gdybyśmy nie przegrali w drugiej rundzie French Open. Bo mieliśmy w związku z tym więcej czasu na przygotowania do trawy, mogliśmy dodać jeszcze jeden turniej na tej nawierzchni. Powtarzalność, którą złapaliśmy, budowała więcej pewności siebie i może dzięki temu wygraliśmy ostatnią piłkę w finale Wimbledonu - analizował 35-letni Polak. Jak dodał, w przerwie między sezonami schodzi z niego stres nagromadzony w trakcie wielomiesięcznych startów. - Podczas turniejów czasu zawsze brakuje. Po ostatniej akcji meczu człowiek od razu myśli o tym, aby jak najszybciej się przenieść na kolejne zawody, załatwić samolot, zmienić hotel, żeby walizki dotarły na czas. To są takie małe rzeczy, które na pewno siedzą w głowie. Cały czas gonimy za punktami - wyliczał. Kubot nieraz podkreślał, jak duży wpływ na jego karierę ma Wojciech Fibak. Bardzo sobie ceni rady słynnego przed laty tenisisty. - Spotykamy się najczęściej pod koniec sezonu i rozmawiamy np. o tym, co można było zrobić lepiej. Jestem człowiekiem otwartym i zawsze cenię uwagi, a od Wojtka mogę się nauczyć najwięcej. Nie boję się wysłuchiwać o swoich wadach. Staram się nad tym pracować. Bardzo szanuję jego i naszą współpracę. Jest kapitalną osobowością jeśli chodzi o tenis - zapewnił. Fibak był jedną z osób, które przekonywały go, by rok temu czekał do końca na decyzję Melo w sprawie możliwości stałej współpracy. - Wojtek mnie namawiał też na to. Mówił, że może być z nas mieszanka wybuchowa i to się potwierdziło - wspominał. Były tenisista nieraz podkreślał, że lubinianin goni jego osiągnięcia, ale ten ostatni podchodzi do tego z dystansem. - Będzie bardzo trudno przebić jego osiągnięcia. Liczby nie kłamią. Można powiedzieć, że Guru jest najwybitniejszym tenisistą w naszym kraju. Pod względem liczby wygranych turniejów w singlu i deblu on pozostaje numerem jeden i niech tak zostanie. Nie chcę być porównywany do niego, bo zrobił bardzo dużo dla polskiego tenisa - podkreślił. Kubot przyznał, że przez długi czas zwracał się do Fibaka per "pan", ale ten mu zabronił. - Nie lubi tego, ale szacunek do niego nie pozwala mi inaczej. Ostatnio dostałem nawet żółtą kartkę za to i kazał mi mówić Wojtek albo Guru, więc przystałem na to - wspominał z uśmiechem. Jakiś czas temu w mediach pojawiła się informacja, że 35-letni zawodnik jest najlepiej zarabiającym deblistą tego roku. Lubinianin zastrzega, że rzeczywistość finansowa wygląda inaczej niż wyobraża to sobie wiele osób. - Zdaję sobie sprawę z tego jak działają media i że przy takiej informacji trzeba to pokazać. Dlaczego jednak nikt nie pisze, ile rok takiego tenisisty kosztuje? Kiedyś mówiłem, że jak zostaje 50 procent to jest dobrze, obecnie jak zostaje 1/6, to jest dobrze. To są takie koszty. To jest moja droga, ale może bez tego nie podnieślibyśmy pucharu za zwycięstwo w Wimbledonie i nie bylibyśmy parą numer jeden - zastanawiał się. W jednym z wywiadów wspominał, że zarobione pieniądze inwestuje m.in. w ludzi, z którymi pracuje. On i Melo mają swoich własnych trenerów, a sztaby uzupełniają fizjoterapeuta, osteopata i masażysta. - Tych osób jest coraz więcej. Oczywiście, nie jeździmy z nimi na każdy turniej, ale zawsze jesteśmy w grupie. Mamy minimum 4-6 osób za swoimi plecami, zwłaszcza w turniejach Wielkiego Szlema. Potrzebujemy ich, by rywalizować na najwyższym poziomie. Nie jesteśmy już najmłodsi, znamy swoje organizmy i potrzebujemy pomocy specjalistów, aby nam pomagali. Budowa takiego zespołu to proces. Planujemy w ciągu roku, kogo i gdzie ze sobą zabieramy. Będziemy się uczyć na tym, co zrobiliśmy w tym sezonie, żeby nie popełnić podobnych błędów w kolejnym - zaznaczył Kubot.