Najlepszy obecnie polski tenisista liczy, że w przyszłym sezonie poprawi jeszcze te wyniki, skupiając się na grze w singlu. Polska Agencja Prasowa: Rok 2011 był najlepszy w karierze, a może oczekiwania były większe? Łukasz Kubot: - Był bardzo udany, a przełomowym momentem okazał się Roland Garros, w którym "złapałem" dużo punktów za trzecią rundę, przechodząc wcześniej kwalifikacje. Wygrywając w pierwszym meczu z Hiszpanem Nicolasem Almagro nabrałem pewności siebie. To pomogło mi z kolei przebić się przez eliminacje do Wimbledonu i później, gdy byłem w nim blisko ćwierćfinału. Cóż, szkoda niewykorzystanych dwóch meczboli z Hiszpanem Felicianem Lopezem, ale te dwa starty na zawsze pozostaną w mojej pamięci jako wyjątkowe. Później był pech i kontuzja nadgarstka, która wyłączyła mnie z turniejów na trzy miesiące. Szkoda, bo wtedy byłem na fali, ale mam świadomość, że przerwa mogła być dłuższa, gdyby nie Marcin Ganowski i jego "załoga" z kliniki osteopatii w Poznaniu. To dzięki ich pomocy wróciłem jesienią na korty. Skąd się wzięła ta kontuzja? - Sprawa przeciążeniowa. Po prostu zapłaciłem cenę za bardzo intensywną grę we wcześniejszych miesiącach, szczególnie w Wielkim Szlemie, gdzie przecież rywalizuje się do trzech wygranych setów. Gdybym się kwalifikował do głównej drabinki byłoby łatwiej, ale ze względu na niski ranking musiałem występować w eliminacjach, a w nich wszyscy walczą niemal jak o życie, więc nie można się oszczędzać. Dlatego z trenerem Janem Stocesem podjęliśmy decyzję, że w przyszłym sezonie będę mocno ograniczał występy deblowe, koncentrując się na singlu. Czy nie było warto kontynuować debla z Austriakiem Oliverem Marachem do końca sezonu? Trzeci start w ATP World Tour Finals był w zasięgu? - Szansa na trzeci masters była, owszem, ale "złapałem" kontuzję i wiadomo było, że nie wrócę na kort wcześniej niż po US Open. Wtedy Oliver musiał szukać innych partnerów, bo obaj broniliśmy w tym okresie sporo punktów w rankingu. Miałem cień nadziei, że znów powalczymy o miejsce w czołowej ósemce sezonu i prawo gry w Londynie. Jednak Oli podjął decyzję, że nie chce kontynuować wspólnych startów. Zaakceptowałem to, tym bardziej, że w 2012 roku będzie występował z Aleksandrem Peyą, już pod kątem igrzysk. Wierzę jednak, że w przyszłości nasze drogi znów się zejdą. Dobre wyniki w Wielkim Szlemie sprawiły, że sporo się o panu mówiło i pisało. Na trybuny Wimbledonu przychodzili wiekowi działacze klubowi i byli mistrzowie tenisa żeby zobaczyć "ostatniego chłopaka grającego w stylu serwis-wolej". - To było faktycznie bardzo miłe, widziałem u niektórych spore wzruszenie. Mój tenis to gra va banque. Staram się zawsze atakować, chodzić do siatki i zdobywać punkty z woleja. Mam świadomość, że to się może podobać, ale nie o to mi chodzi. Nie jestem już młodym zawodnikiem, więc muszę starać się skracać piłki, żeby nie tracić sił i zdrowia na długie wymiany z głębi kortu, szczególnie przeciwko Hiszpanom. Taką taktykę przyjęliśmy z Stocesem w ostatnim sezonie i zamierzamy ją realizować także w nowym. Nie jest to łatwe, bo piłki i korty są coraz wolniejsze, nawet trawa. Pewnie dlatego na palcach jednej ręki można dziś policzyć zawodników grających w stylu serwis-wolej. Spory wpływ na to ma też fakt, że większość tenisistów coraz lepiej returnuje, a to utrudnia ataki zaraz po serwisie. Sztab szkoleniowy przed nowym sezonem pozostał bez zmian? - Praktycznie jest taki sam, a od grudnia ze mną pracuje znów Ivan Machitka, specjalista od przygotowania fizycznego, który będzie też trenerem Czeszki Ivety Benesovej. No i Stoces, mój główny trener, który przez parę tygodni będzie też pomagał Niemcowi Benjaminowi Beckerowi, wracającemu na korty po długiej przerwie. Większość czasu będzie jednak mnie poświęcał. Czy jest jakaś nowa umowa ze Stocesem, co do fetowania sukcesów, dobrych wyników albo zyskania kwalifikacji do igrzysk w Londynie? - Nie, na razie nie ma żadnych nowych ustaleń. Wciąż będzie więc kankan, bo stał się już chyba moją wizytówką. Chciałbym, żeby tak zostało, a polskim kibicom życzę, żeby w 2012 roku oglądać mogli jak najwięcej kankana na kortach, no i może na olimpiadzie też.