Magda Linette, inaczej niż Iga Świątek, nie zrezygnowała z niedawnego turnieju w Toronto. Trzeba jednak pamiętać, że na igrzyskach olimpijskich w Paryżu bawiła krócej niż liderka światowego rankingu. W Kanadzie też zresztą nie powojowała długo, zmagania zakończyła już na II rundzie. W pierwszym występie w Cincinnati poznanianka stanęła naprzeciw Brytyjki Katie Boulter i wyszła z tego starcia zwycięsko, wygrywając 2:6, 6:0, 7:5. Kolejna runda stanowiła dla Linette rewanż za tegoroczny French Open. Tam Polka potknęła się już w pierwszym pojedynku. Uległa wówczas Ludmile Samsonowej gładko 1:6, 1:6. Najpierw 3:6, a potem wielki powrót Linette. Mistrzyni Wielkiego Szlema za burtą Linette bezradna w starciu z Samsonową. Wymiana ciosów, a potem... szybka egzekucja Tym razem faworytką również pozostawała Rosjanka skalsyfikowana w rankingu WTA na 17. pozycji, czyli 26 lokat wyżej niż Linette. Tymczasem pierwszy set ani przez moment ten różnicy nie uwidaczniał. Trwał zaciekły bój, gem za gem. Dopiero przy stanie 6:5 dla Polki rywalka znalazła się w tarapatach. Przy swoim podaniu broniła dwóch piłek setowych. Skutecznie, co oznaczało tie-break. W nim doszło do zaciekłej batalii, ostatecznie rozstrzygniętej na korzyść Samsonowej 12-10. Rosjanka lepiej operowała serwisem i returnem. To wystarczyło, by pierwszą partię zakończyć zwycięsko. Druga odsłona zaczęła się bardzo źle. W pierwszym gemie Linette nie zdołała przełamać rywalki, w drugim sama przegrała podanie, a w kolejnym nie ugrała nawet punkty. Szybkie 0:3. Linette kolejnego gema wygrała bez potknięcia, ale potem na korcie rządziła już tylko Samsonowa. W pełni kontrolowała przebieg spotkania i ostatecznie wygrała seta 6:1. Polka była dla jej ofensywnych poczynań tylko tłem.