Dla Jekateriny Aleksandrowej ten rok jest wyjątkowo zwariowany - wciąż trzyma się blisko światowej czołówki, jest w TOP 20 rankingu WTA, co daje jej wstęp do wszystkich turniejów, a jednocześnie może czuć się niespełniona. Była w półfinale w Adelajdzie, to tam po drodze odprawiła Magdę Linette, by zaraz odpaść w pierwszej rundzie Australian Open. Po finale w Linzu nie zaistniała w zmaganiach na Bliskim Wschodzie, a po turnieju w Miami stało się coś kompletnie zaskakującego. Na Florydzie pokonała bowiem Igę Świątek, światową jedynkę, była wyraźnie lepsza od Polki. A później też Jessicę Pegulę i zameldowała się w półfinale. Przegrała go z robiącą furorę Danielle Collins, to jeszcze można było zrozumieć. Ale już porażek w pierwszych pojedynkach w Charlestone, Stuttgarcie, Madrycie i Rzymie - zdecydowanie nie. Z Włoch Rosjanka, choć od dawna mieszkająca i trenująca w Pradze, wyjechała zdołowana, w meczu z białoruską kwalifikantką Aliaksandrą Sasnowicz ugrała zaledwie jednego gema. Strasbourg jest dla niej szansą na przełamanie przed French Open. Pokonała tu Cristiną Bucsę, teraz na jej drodze stanęła Magda Linette. Piąty mecz Magdy Lientte z Jekateriną Aleksandrową. Cztery poprzednie dostarczyły wielu wrażeń Linette i Aleksandrowa mierzyły się w karierze cztery razy, każde ich starcie miało dodatkową historię. To w Seulu, przed blisko pięciu laty, zakończyło się dwoma tie-breakami, Polka broniła wtedy kilku setboli, ale ostatecznie triumfowała. Dwa lata temu w Charleston były kuriozalne warunki, deszcze co chwilę utrudniał grę, mecze były przesuwane. Aż w końcu Linette w ciągu doby musiała wyjść na kort... cztery razy: w singlu zmierzyła się z Aleksandrową, do tego doszły trzy starcia w deblu. Nie miała sił, pierwszego gema wywalczyła przy stanie 0:6, 0:4. Odbiła to sobie jednak w historycznym dla siebie Australian Open, wtedy pokonała rozstawioną Aleksandrową, a później doszła do półfinału. By w Auckland na początku tego roku ulec Rosjance po... zmarnowaniu czterech piłek meczowych. Dla poznanianki turnieje na mączce stały się z kolei pewnym przełomem, po nieudanych pierwszych miesiącach. W każdym z pięciu dotąd rozegranych przeszła choć jedną rundę, w Rouen doszła do finału. Wróciła do Francji, pokonała wyżej od siebie teraz notowaną Soranę Cirsteę, teraz wpadła na Aleksandrową. Dwie piłki setowe dla Magdy Linette, po wielu breakpointach Rosjanki. Niezwykłe emocje w pierwszym secie Zaczęło się nieszczególnie, Linette szybko została przełamana, ale też natychmiast tę stratę odrobiła. Poznanianka uratowała się przed kolejnym breakiem w siódmym gemie, choć zaczęła go od asa, to zaraz dodała podwójne błędy. Rosjanka miała siedem szans na przełamanie, to ona łatwiej przechodziła do ataku, Polka się broniła. Często jednak skutecznie, a gdy sama uzyskała okazję na wygraną, to pięknym forhendem w sam narożnik już jej nie zmarnowała. Kolejny winner oznaczał prowadzenie 4:3. Wydawać by się mogło, że tak wygrany gem przez Polkę wiele może zmienić. Zwiększy niepewność w głowie Rosjanki, po tylu zmarnowanych okazjach. Tyle że Aleksandrowa nadal potężnie serwowała, jeśli trafiała za pierwszym razem, było po sprawie. A Linette w kolejnym gemie znów broniła break pointa. Znów skutecznie. O dziwo, to poznanianka miała jako pierwsza okazję wygrać seta. Przy podaniu Aleksandrowej, która, gdy nie trafiała pierwszym podaniem, miała problemy. Sęk w tym, że gdy Linette dwukrotnie uzyskała piłki setowe, to Rosjanka odpowiedziała akurat udanymi serwisami. Rywalizacja w tej partii musiała się więc toczyć dalej. I toczyła, mimo że ciemne chmury zaczęły przeważać na niebie nad Strasbourgiem. Po raz kolejny w starciu tych zawodniczek musiał decydować tie-break. Polka do maksimum starała się wykorzystywać słabszy drugi serwis rywalki, ale też akcje przez jej bekhend. Obu przeszkadzał mocny wiatr, wciąż wszystko odbywało się na zasadzie punkt za punkt, Linette świetnie biegała po korcie. To jednak nie wystarczyło, Aleksandrowa odskoczyła na 6:4, uzyskała dwa setbole. Pierwszą, przy serwisie rywalki, Polka obroniła. Drugą, w teorii łatwiejszą, już nie. Po 79 minutach to Rosjanka cieszyła się z prowadzenia, Linette cisnęła rakietą w kort. Kolejne trzy zmarnowane piłki setowe Magdy Linette, robiło się nieciekawie. I wtedy pomogła Rosjanka Aleksandrowa była w połowie drogi do awansu, dopiero po raz drugi w starciach z Linette zdołała wygrać pierwszego seta. Polka nie odpuściła, dobrze broniła atut serwisu w swoich gemach, a w piątym zdołała przełamać rywalkę. Nie przeszkadzał jej delikatny deszcz, niecierpliwa Rosjanka jakby za szybko chciała odrobić stratę. I wszystko toczyło się po myśli Magdy, obroniła swoje podanie, znów przełamała rywalkę, miała 5:2 i 40:15. Zmarnowała jednak te dwie okazje, przy drugiej Aleksandrowa trafiła w samą linię. Niby poznanianka wciąż miała olbrzymią przewagę, dwóch przełamań, ale jednak demony z Auckland wciąż mogły wrócić. Zwłaszcza, że po trzeciej zmarnowanej piłce setowej, Polka jednak tego gema przegrała. Do koszmaru nie doszło, za chwilę Linette wyrównała na 1:1, znów przełamując coraz bardziej nieskuteczną rywalkę. Na dodatek - po jej podwójnym błędzie serwisowym. Po przegranym secie Rosjanka poszła do szatni, Polka została na korcie. To Aleksandrowa lepiej zaczęła decydującą partię, to ona przełamała rywalkę. Poznanianka walczyła, imponowała ambicją, nie było dla niej przegranych piłek. Mimo, że kończyła się powoli trzecia godzina gry. Więcej wciąż zależało od Rosjanki, miała więcej mocy w ofensywie, ale też się niecierpliwiła, psuła akcje. I w końcu Polka wyrównała na 3:3. A później mecz ułożył się już dla niej magicznie. Na 5:3 przełamała Rosjankę po kapitalnym skrócie, który z pewnością stanie się przebojem w mediach społecznościowych, a później obronnym trafieniem w linię. I dokończyła dzieła - wygrała seta i mecz, zameldowała się w ćwierćfinale. Tam na poznaniankę czeka już Madison Keys.