Mieszkającą w Kijowie Łesię Curenko wojna zastała podczas turnieju w Kalifornii, w Indian Wells. Biła się z myślami, co robić - wracać do ojczyzny, czy grać dalej w tenisa. Poważnie zastanawiała się nad zgłoszeniem na ochotnika do pomocy na froncie, chciała być potrzebna ojczyźnie. Ale podjęła dramatyczny wybór i nie wróciła... Dużo rozmawiała na ten temat ze znajomymi, z rodziną. Przekonano ją, że może bardziej pomóc poprzez grę w tenisa, pomoc finansową i przypominanie o wojnie za granicą. - Znajomi mówili, "hej, jesteś kobietą, zostań, graj dalej w tenisa i wspieraj kraj pieniędzmi". Nie byłam pewna, czy będę mogła grać, czy moi koledzy będą w stanie grać. Ale wygląda na to, że sobie radzimy. Ale osobiście dużo mnie to kosztowało. Emocjonalne przeżywanie "wygram czy przegram" już dla mnie nie istnieje, nie ma znaczenia. W moim życiu jest teraz duży problem: to wojna. I nic innego nie może się z tym równać - podkreśla Curenko, która na pomoc różnym organizacjom w Ukrainie przeznacza 10 procent nagród z turniejów. Za trzecią rundę w Wimbledonie po pokonaniu swojej rodaczki Anżeliny Kalininy, na jej konto wpłynie przynajmniej 120 tysięcy funtów, minus podatek. Ukraiński mecz w Wimbledonie. Wielkie emocje i walka o zburzony dom Przyznaje, że czuje się lepiej, nie musząc spotykać na swojej drodze dawnych koleżanek i kolegów z Rosji i Białorusi - choć wcześniej z racji kultury i języka była z nimi blisko. - Wiecie, ilu z nich podeszło do mnie i powiedziało, że to, co dzieje się na Ukrainie jest straszne, i że one się z tym nie zgadzają? Dwie! Jedna z Białorusi dopiero niedawno, druga z Rosji. Reszta milczy. W większości przypadków to nic osobistego, ale nasze kraje są teraz w stanie wojny. Nie musząc ich spotykać, oznacza dla mnie zdecydowanie mniej napięcia i jest mi z tym lepiej. Zakaz w Wimbledonie popieram, sankcje mają swoje powody i zakaz dla sportowców z tych krajów też ma powody. Rosja powinna być powstrzymana w każdy możliwy sposób. Na stwierdzenie, że wielu graczy wypowiadało się przeciwko zakazowi gry Rosjan i Białorusinów w Wimbledonie, Curenko odpowiedziała: - Wiem, że niektórzy gracze tracą punkty i pozycje w rankingu. Ale to samo dotyczy wszystkich. Osobiście nie jestem zadowolona z tej decyzji. Ale myślę, że sankcje i zakaz rywalizacji dla wszystkich sportowców z Rosji i Białorusi są uzasadnione i słuszne. Ukrainka podkreśla za to, że spotyka się ze wsparciem polskich koleżanek. - Często przychodzi do mnie Magda Fręch i pyta, co u mnie, co u bliskich, wspiera na duchu. Nie, nie jest moją najlepszą przyjaciółką, jest moją najnowszą przyjaciółką, która ze mną dużo rozmawia. Curenko mocno przeżywa też ponowne bombardowania w Kijowie, skąd pochodzi. - Bardzo się martwię, zwłaszcza, że wiem, że próbują zdobyć ten jedyny obiekt, który jest oddalony o 100 metrów od mojego domu, od budynku, w którym mieszkam. Przeżywam to za każdym razem, gdy moja okolica, moja dzielnica miasta, w której mieszkałam, zostaje zbombardowana. Od kiedy wybuchła wojna, odczuwam to napięcie w sobie. I nawet jeśli na co dzień pracuję z psychologiem i staram się w każdym razie unikać tych emocji, to jest to niemożliwe. To uczucie, napięcie zostanie uwolnione dopiero, gdy wojna się skończy. Nic nie mogę na to poradzić. Tenisistka mieszka teraz i trenuje we Włoszech. I choć stara się oddzielić tenisowe życie od tego, co dzieje się w Ukrainie, nie sposób zapomnieć o rodzinie i przyjaciołach, którzy zostali w ojczyźnie. - Moja mama jest na południu Ukrainy, ale moja siostra jest teraz ze mną we Włoszech i jest naprawdę szczęśliwa, że może po prostu trochę bardziej cieszyć się życiem, ponieważ spędziła trzy miesiące wojny w Ukrainie. Emocjonalnie było to dla niej naprawdę trudne. Nadal czuje się winna, że opuściła Ukrainę, ale cieszę się jej szczęściem. A mama właśnie obiecuje mi, że kiedyś przyjedzie do Włoch, ale jej nie wierzę. Mimo to wciąż mam nadzieję, że się zobaczymy. Najtrudniejsze dla niej jest to, że wielu ludzi, których zna, jest teraz na pierwszej linii. - Jednego z nich zabrali Rosjanie, więc nie wiemy, co się z nim dzieje. Wiemy, że żyje. W tej chwili walczy tam jeszcze dwóch znajomych, ale kilka osób już zginęło z powodu wojny. Mój trener fitness pochodzi z Krzemieńczuka, gdzie Rosjanie zbombardowali centrum handlowe, przekonując, że było nieczynne... Jego teściowa pracuje w tym centrum, ale na szczęście akurat miała dzień wolny, gdy pod gruzami zginęło wiele osób, a jego ojciec ma odłamki różnych części w głowie, został przewrócony przez falę uderzeniową. W Ukrainie dzieją się przerażające rzeczy, dlatego trzeba powstrzymać Rosję, wszelkimi sposobami. Na własne oczy widziała tysiące uchodźców z jej kraju na polsko-ukraińskiej granicy. Po wybuchu wojny sprowadzała przez nasz kraj w pośpiechu samochód. - Ci ludzie nie wiedzieli, gdzie jadą, co mają z sobą zrobić. Rodziny z małymi dziećmi, babcie, dziadkowie. Wszystko zostawili za sobą, wszystko stracili... Wciąż ma wyrzuty sumienia, że nie broni ojczyzny na miejscu, czuje wielki ból w sercu, ale stara się robić w obecnej sytuacji to, co potrafi najlepiej i co może. - Myślę, że ze wszystkimi sportowcami, którzy mogą brać udział w zawodach i artystami, którzy w Polsce czy Niemczech dają koncerty, możemy przypomnieć całemu światu, że tu jesteśmy, wciąż mamy wojnę i potrzebujemy waszej pomocy, aby wygrać. Chcemy tylko przypomnieć, że tu jesteśmy i gramy o mój kraj, że Ukraina ma kłopoty i potrzebujemy pomocy. To tylko kolejny sposób na pokazanie, że jesteśmy silnym narodem i przypomnienie światu, że wciąż tu jesteśmy i wciąż mamy wojnę i wciąż potrzebujemy pomocy. Jeśli ktoś myśli, że przeznaczenie 10 dolarów nic nie znaczy, to ja mówię - znaczy bardzo wiele. Na przykład w Mikołajowie, stolicy mojego obwodu, na południu Ukrainy, nie ma wody od kilku miesięcy. Więc te 10 dolarów oznacza 10 butelek wody dla tych ludzi. Ja czuję się lepiej z tym, że mogłam im kupić wodę. Tenisistka zauważyła, że znacząco zmieniło się postrzeganie Ukrainy w świecie. - Od początku wojny, a było to na turnieju w Indian Wells, czuję, że ludzie nas wspierają. Wiele osób wie, gdzie jest Ukraina. Wiedzą, co się tam dzieje. Chcą pokazać swoje wsparcie, co jest różnicą w porównaniu do sytuacji sprzed roku - gdy mówiłam, że jestem z Ukrainy, większość pytała "a gdzie to jest?". Teraz wszyscy wiedzą. Niestety z powodu wojny, a nie czegoś bardziej pozytywnego. Ale tak jest. Z Londynu - Tomasz Mucha