Ledwie Polka wygrała ćwierćfinał, a już to wie. Zagra o tytuł WTA w Buenos Aires
Dla Katarzyny Kawy wyprawa do Ameryki Południowej była ostatnią szansą na zdobycie punktów dających prawo gry kwalifikacjach Australian Open. Minął już niemal tydzień od startu turnieju, a 32-letnia tenisistka wciąż pozostaje w grze o tytuł. W piątek dokonała rzeczy niezwykłej, przegrała pierwszego seta z Darją Semenistają, w drugim było 1:5, a w trzecim 0:4. I oba wygrała, zameldowała się w półfinale. A niedługo cieszyła się już z awansu do finału - w grze podwójnej. W parze z Mają Chwalińską, dla której to pierwszy taki etap w turnieju WTA w całej karierze.
Katarzyna Kawa zaczynała turniej WTA 125 w Buenos Aires jako 296. rakieta świata - jedna z najniżej notowanych w drabince. I tak pierwotnie miała występować w eliminacjach, ale wycofanie najwyżej rozstawionej Renaty Zarazuy spowodowało kilka przetasowań. Skorzystała na tym doświadczona zawodniczka rodem z Krynicy-Zdrój. Dołączyła do Mai Chwalińskiej, która start w Argentina Open miała już zagwarantowany.
Obie tenisistki BKT Advantage Bielsko-Biała mogły wpaść na siebie w ćwierćfinale, ale do tego nie doszło. Chwalińska już w pierwszej rundzie nie sprostała jednak rozstawionej z siódemką Łotyszce Darji Semenistaji, przegrała po trzysetowej batalii. A Kawa w takich trzysetowych starciach okazała się prawdziwą mistrzynią.
Pokonała bowiem rozstawioną Varvarę Lepchenko, kiedyś 19. w rankingu WTA, później mistrzynię Argentina Open sprzed dwóch lat Pannę Udvardy, wreszcie w piątek uporała się z Semenistają. Przegrała pierwszego seta 3:6, choć prowadziła wcześniej 3:1, w drugim było już 1:5. I popisała się czymś, co w tenisowym żargonie nazywa się "ukrytym bajglem", wygrała sześć gemów z rzędu. A później jeszcze raz, bo w decydującej potyczce wyszła ze stanu 0:4 na 6:4.
WTA 125 w Buenos Aires. Świetny występ Katarzyny Kawy i Mai Chwalińskiej. Polki zagrają o tytuł
Niedługo później 32-letnia reprezentantka Polski jeszcze raz musiała wyjść na kort. Mimo że wcześniej spędziła na nim aż 151 minut. Razem z Chwalińską grały bowiem w półfinale debla - rywalkami były Włoszka Nicole Fossa Huergo i Ukrainka Walerią Strachowa. Co istotne, Polki nie musiały tym razem męczyć się tak jak w ćwierćfinale, gdy w starciu z rozstawionymi z dwójką Amerykanką Jessie Aney i Rosjanką Aminą Anszbą pregrywały w pierwszej partii 1:5, a w drugiej - 3:5. Obie wygrały jednak po 7:5.
Zaczęło się trochę nieszczególnie, od przegranego podania Polek, ale później było już "z górki". Cztery kolejne wygrane gemy dały Kawie i Chwalińskiej spokój, niedługo później domknęły tego pierwszego seta, wygrały 6:3.
W drugim zaś były niemal bezbłędne w tych najważniejszych gemach, czyli wówczas, gdy serwowały. A były one dramatyczne, zacięte. Każdy z czterech takich gemów kończył się "decydującym punktem", Fossa Huergo i Strachowa miał aż sześć szans na przełamanie. Nie wykorzystały żadnej z nich, same zaś zostały dwukrotnie przełamane. Zatem 6:3, 6:2 0 i po 71 minutach awans do finału, który dla Chwalińskiej jest wydarzeniem historycznym. Nigdy bowiem nie grała o tytuł w challengerze WTA - teraz to ją spotka. W niedzielę, bo dopiero w sobotę Polki poznają swoje rywalki.
Wiadomo też, że Chwalińska osiągnie najwyższą pozycję deblową w karierze - w rankingu WTA live jest teraz 160. Jeśłi uda się wygrać w Argentynie, może przesunąć się o kolejnych 15 pozycji. Kawa z kolei utrzymuje na razie swoje 94. miejsce (w rekordowym momencie w karierze była 64.), ale w niedzielę też może awansować - o pięć pozycji.
Dla niej jednak zdecydowanie ważniejszy staje się sobotni półfinał singla - z Argentyną Marią Carle. To rywalka będzie zdecydowaną faworytką.