Polska Agencja Prasowa: Został pan w poniedziałek laureatem 48. Konkursu Fair Play PKOl. Doceniono fakt, że podczas ubiegłorocznego ćwierćfinału debla w Australian Open w decydującym secie zwrócił pan uwagę sędziemu na niesłusznie przyznany panu i Szwedowi Robertowi Lindstedtowi punkt. Trudno pamiętać o fair play w ferworze walki? Łukasz Kubot: - Sam się nad tym zastanawiałem. Wszystko się dzieje tak automatycznie. Człowiek, wychodząc na kort, jest całkowicie skoncentrowany na grze, pod dużą presją, w takim amoku. Aczkolwiek jeśli chodzi o moją sytuację, to wszystko stało się tak szybko, naturalnie, spontanicznie. Muszę powiedzieć, że jestem zaskoczony, że zostało to zauważone, ale też cieszę się, że to doceniono. W tenisie pieniądze są bardzo duże i stawka meczu również była bardzo duża. Wcześniej zdarzało się panu też interweniować u arbitra i przyznawać, że nie powinien dostać punktu? - Tak, zdarzało się takie sytuacje. Może częściej w czasach juniorskich. W deblu nieraz ma to miejsce. W nim - w porównaniu z singlem - są to może częściej powtarzające się przypadki, ze względu na to, że czterej zawodnicy są przy siatce, a wymiany toczą się tak szybko. Sędzia czasem może czegoś nie zauważyć. W mojej sytuacji było to odbicie piłki biodrem. W weekend wystąpi pan w meczu Pucharu Davisa z Litwą w Płocku. Wraca pan do drużyny narodowej po rocznej nieobecności. Brakowało panu reprezentacyjnej otoczki? - Na pewno jest w tym wypadku inne podejście niż do występów indywidualnych. Tenis jest sportem indywidualnym i każdy koncentruje się na swojej karierze. Przy Pucharze Davisa spotykamy się dwa-trzy razy w roku i jesteśmy drużyną. Chcemy zagrać jak najlepiej dla zespołu. Uważam, że mamy superatmosferę. Reprezentacja to coraz większa grupa chłopaków, młodzi dołączają do nas. Mamy cel, którym jest walka o Grupę Światową i wierzę, że jesteśmy w stanie tego dokonać. Nie będzie to łatwy mecz, ale będę robić wszystko, by się przygotować do najbliższego spotkania. Zwyczajowy szacunek rywalom się należy, ale jeśli "Biało-czerwoni" mają walczyć o awans do elity, to chyba Litwini nie powinni stanowić zagrożenia? - Tak, ale jak to się mówi - na papierze jesteśmy faworytem, a w praktyce może być inaczej. Atutem będzie nasza hala. Zagramy w Płocku - mieście, które jest bardzo znane ze sportu, głośno o tamtejszych zespołach w piłce ręcznej i piłce nożnej. Wierzę, że hala będzie wypełniona po brzegi i będziemy mieć fantastyczny doping, a Polska zdobędzie trzy punkty. Pod koniec ubiegłego roku zapowiadał pan, że w tym sezonie położy większy nacisk na występy w singlu. Jest pan zadowolony z tego wyboru? - Jeśli chodzi o moją grę, to byłem zadowolony po powrocie z Australii. Potem urazy wyeliminowały mnie na parę tygodni. Teraz wracam do gry i wierzę, że do letniej części sezonu - czy to na "mączce" czy na trawie - będę gotowy w stu procentach. Szczerze mówiąc, daję sobie czas do Wimbledonu. Mam taki ranking, aby zagrać tam w singlu. Co będzie dalej? Zobaczymy, jak to się poukłada. Chciałbym też w międzyczasie występować również w deblu. Uważam, że przy znalezieniu stałego partnera mogę walczyć w nim o wielkie cele. W ostatnich miesiącach występował pan w parze z różnymi tenisistami. W marcowych zmaganiach w Indian Wells ma pan wystąpić u boku słynnego Szwajcara Stana Wawrinki. Tymczasem Lindstedt zapowiadał, że przez cały rok będzie tworzyć duet z Marcinem Matkowskim, ale zakończyli współpracę już po dwóch miesiącach. Zaskoczyła pana ich decyzja? - Nie mogę powiedzieć, że nie jestem zaskoczony, ale z drugiej strony tak bardzo mnie to nie dziwi. Nie powiem złego słowa na Roberta, bo z tym chłopakiem wygrałem Wielkiego Szlema, a jeśli chodzi o nasze relacje poza kortem, to zostawię to dla siebie. Uważam, że mieli z Marcinem dwa miesiące czasu, by się sprawdzić. Czasem brak chemii na korcie między partnerami prowadzi do rozstania. Obaj są doświadczonymi zawodnikami, wyciągnęli wnioski i podjęli tę decyzję. Podobno Czech Radek Sztepanek powiedział kiedyś o panu, że nawet gdy pan śpi, to myśli o tenisie. Rzeczywiście aż tak intensywnie pan się angażuje w ten sport? - Tak, choć muszę powiedzieć, że ostatnio to się nawet trochę zmieniło. Troszeczkę wyluzowałem i może już nie myślę o tym tak non stop. Z Radkiem spędzaliśmy bardzo dużo czasu, zna mnie bardzo dobrze. Wspomniana zmiana to kwestia doświadczenia. Z upływem czasu dostrzega się, że przebywanie na kortach to nie tylko gra, ale też pobyt w szatni. Człowiek się dużo uczy od innych zawodników. Ja sporo wyniosłem dzięki treningom w Czechach. To, czego się tam nauczyłem, zostaje dla mnie. Rozmawiała Agnieszka Niedziałek