- Moim marzeniem zawsze było wystąpić w tym klubie "Last Eight". Powiedziałem sobie kiedyś, że nie skończę grać w tenisa, póki tego nie osiągnę. Mógłbym próbować się tam znaleźć dzięki dobrym wynikom w deblu lub mikście, ale to nie byłoby to samo - przyznał Kubot. - Udało mi się to, co wcale nie oznacza, że teraz zakończę karierę. Jeszcze trochę powalczę na pewno. Ale będę mógł teraz w każdym momencie powiesić rakietę na kołku i przyjeżdżać tu nie prosząc nikogo o bilet - dodał. "Last Eight" to stowarzyszenie skupiające tenisistów i tenisistki, którym udało się chociaż raz osiągnąć ćwierćfinał Wimbledonu w singlu, półfinał w deblu i finał w mikście. Jego członkowie, już po zakończeniu kariery, mogą m.in. przyjeżdżać do Londynu i mają zapewniony wstęp na korty podczas najstarszego i najbardziej prestiżowego turnieju na świecie. Janowicz również w tym roku wkroczył do niego. - Niedawno się śmiałem nawet rozmawiając z Kanadyjczykiem Davidem Nestorem. Mówiłem mu, że muszę osiągnąć ćwierćfinał Wimbledonu, żeby za 20 lat tu przyjechać i nie prosić go o bilet na korty. On pewnie jeszcze wtedy będzie wciąż grał w tenisa, ale ja już nie będę musiał go prosić o pomoc - wspomniał Kubot. W poniedziałek wygrał on w czwartej rundzie z Francuzem Adrianem Mannarino 4:6, 6:3, 3:6, 6:3, 6:4. Dwa lata wcześniej, również w czwartej rundzie, Polak był o jedną piłkę od pokonania Hiszpana Feliciana Lopeza; choć prowadził w setach 2-0, przegrał ostatecznie w pięciu. - Wczoraj puściłem sobie specjalnie mój mecz z Lopezem, mecz, który mnie bardzo wiele w życiu nauczył. Myślę, że dzięki temu wydarzeniu sprzed dwóch lat, teraz wygrałem. Nie było dziś zbyt dobrego tenisa, bo walczyliśmy trochę "w kratkę". Przeciwnik przez pierwsze trzy sety bardzo dobrze returnował, nie mogłem złapać rytmu na serwisie, więc musiałem się bardzo na nim koncentrować - powiedział Kubot. - Cieszę się, że wygrałem ten mecz sam, a nie dlatego, że rywal nie wytrzymał psychicznie. Dzisiaj dla mnie handicapem było to, że ja już tu byłem w czwartej rundzie, natomiast on jeszcze nigdy. Nie wiem, co się działo w jego głowie w trakcie meczu, ale wiem co czuł po przegranej, bo ja to przeżyłem dwa lata temu - dodał. Po wygranej Polak tradycyjnie już - jak po każdym ważnym zwycięstwie - odtańczył kankana. Telewizja BBC nagle przerwała w poniedziałek transmisje ze spotkania Szkota Andy'ego Murraya, by na żywo pokazać radosny taniec Polaka. - To nic nowego, chyba, że pan jest tu nowy. Tak się parę lat temu umówiłem ze swoim trenerem (Czechem Janem Stocesem - PAP), że zawsze jak wygram ważny mecz na większym korcie, to będzie kankan. Zresztą to jest jedno z ćwiczeń podczas moich treningów. Miałem tu już kilka okazji do tego na korcie, może jeszcze jakaś się trafi - powiedział Kubot. 31-letni tenisista jeszcze nigdy nie miał okazji grać przeciwko młodszemu o dziewięć lat Janowiczowi. - Faktycznie, jeszcze tak się nie złożyło, ale wierzę, że stworzymy obaj wielkie widowisko. Wygra ten, kto będzie miał lepszy dzień. Znamy się bardzo dobrze, bo od dwóch lat gramy razem w reprezentacji Polski. Jednak na razie o tym meczu nie myślę, w poniedziałek miałem długi dzień i muszę się wyspać. Dopiero po tym będę się przygotowywać do ćwierćfinału ze swoim sztabem trenerskim - podkreślił Kubot. Już teraz jest pewne, że ze 130. miejsca w rankingu ATP World Tour awansuje w okolice 62. miejsca (najwyżej był notowany na 41. w 2010 roku). Tym samym ma zapewnione prawo startu w wielkoszlemowym US Open za półtora miesiąca, bez konieczności gry w kwalifikacjach. Jeśli jeszcze jeden mecz zakończy sukcesem, może skoczyć w okolice 35. pozycji na świecie. Natomiast Janowicz już zapewnił sobie przesunięcie z 22. na 18. lokatę, a awans do półfinału da mu 17. Z Londynu - Tomasz Dobiecki