Dokładnie pół roku temu Gina Feistel zaczęła swój marsz w rankingu WTA, który pozwolił jej stać się szóstą polską rakietą na świecie. Niedawno wskoczyła do trzeciej setki światowej listy, mogła wybierać wyższe rangą turnieje ITF. Tyle że od połowy lipca i niespodziewanego finału zawodów w Hadze, nieznacznie przegranego z Arantxą Rux, zawodniczka Grunwaldu Poznań wpadła w mały dołek. Wpływ na o miała zapewne kontuzja, odniesiona podczas pogoni za... złodziejem. Niemniej przez trzy miesiące, w siedmiu kolejnych turniejach, 21-letnia tenisistka ani razu nie wygrała więcej niż jednego meczu. Przełom nastąpił teraz w Portugalii - i to w bardzo niecodziennych warunkach. Gina Feistel wybrała turniej niższej rangi, stąd występ w Porto. Dwa nerwowe mecze, ale jest ćwierćfinał Feistel zdecydowała się bowiem na zejście o półkę niżej - wybrała turniej ITF W35, choć ostatnio takich unikała. Jest tu rozstawiona z piątką, ma spore szanse, by choć trochę się odbudować. Już w pierwszej rundzie mocno męczyła się jednak z Hiszpanką Arianą Geerlings, wygrała po dwóch tie-breakach. To już był horror, ale w czwartek pod względem emocji jeszcze go przebiła. Mimo że pierwszego seta wygrała... 6:0. Polka grała bowiem o ćwierćfinał z Dunką Johanne Christine Svendsen, która na południu Portugalii przebijała się przez kwalifikacje. Wyznaczono im do gry kort numer trzy - między zadaszonymi obiektami pod balonem, a placem zabaw i budynkiem, za jednym polem gry była droga, po której jeździły samochody. Nie to jednak irytowało najbardziej. Mecze w Faro można oglądać bezpłatnie dzięki systemowi transmisyjnemu ITF, taki też był na tym korcie. I gdy zawodniczki zaczęły grać, obok pojawił się dziwny szum. Denerwujący, jakby pod balonem pracował odkurzacz. I tak było przez blisko 45 minut. Feistel to nie przeszkadzało, była spokojna, punktowała rywalkę. A Svendsen popełniała błąd za błędem, przegrała w 27 minut 0:6. A gdy za chwilę zrobiło się 0:2 w drugie partii, można było "spisać jej awans na straty". Wkrótce zrobiło się jednak cicho, a Polka jakby... zgubiła swój rytm. Trudno było w to uwierzyć, ale straciła całą przewagę, ostatniego gema przegrała do zera. Dunka triumfowała, wygrała 6:4, wyrównała na 1:1. Później zaś ręce drżały już obu, na zmianę traciły swoje podanie. Feistel prowadziła jednak 4:3, by za chwilę przegrywać 4:5. Mało tego, Svendsen podawała, prowadziła 30:0. Feistel wyrównała, rywalka popełniła jeszcze podwójny błąd. I już w końcówce górę wzięły jednak umiejętności Polki. Zamiast grać godzinę, Feistel spędziła na korcie równe 150 minut. Co jednak najważniejsze - awansowała do ćwierćfinału.