Maja Chwalińska ma realne szanse, by jesienią wrócić do trzeciej setki rankingu WTA, ale potrzebuje jeszcze kilku udanych występów - najlepiej podobnych do challengera w Kozerkach, gdzie zameldowała się w półfinale. Jeśli zaś ma punktować w turniejach ITF, to też powinna docierać co najmniej do tej fazy. We Wrocławiu była o krok od tego celu - po ograniu rozstawionej z siódemką Australijki Seone Mendez, musiała jednak pokonać Rosjankę Darię Astachową, która w stolicy Dolnego Śląska jest rozstawiona z dwójką. Zwyżkująca forma Polki dawała nadzieję, że aż 160 miejsc w światowym rankingu nie będzie miało tu aż tak dużego znaczenia. - Dlaczego Iga tego chciała? - Ons Jabeur nie ukrywa, że ma duży żal Maja Chwalińska w głębokiej defensywie. Rywalka z Rosji potężnie atakowała Rzeczywistość była jednak zupełnie inna. Astachowa od samego początku dyktowała warunki - grała bardzo mocno, w końcową strefę kortu, zmuszała Polkę do głębokiej defensywy i biegania metr czy dwa za linią końcową. W każdym z czterech pierwszych gemów Polka zdobyła tylko po jednym punkcie, nie miała nic do powiedzenia. W końcu wygrała swoje podanie na 1:4, a za chwilę miała nawet breaka przy podaniu Rosjanki, ale ta się obroniła. I w nieco ponad pół godziny zamknęła seta, wygrała go 6:1. Można było jeszcze wtedy mieć nadzieję, że Polka zdoła w drugiej partii odwrócić losy tego spotkania - tak przecież czyniła w ostatnich tygodniach kilkukrotnie. Chwalińska zaczęła nawet nieźle, od razu przełamała Rosjankę, ale co z tego, skoro już za chwilę przegrała swoje podanie, mimo zażartej walki. W kolejnym gemie znów miała dwa break pointy, tym razem jednak nie wykorzystała swojej szansy. Astachowa zaczęła grać tak jak w pierwszym secie - mocno, głośno pokrzykując przy każdym odbiciu. Polka próbowała wchodzić w te mocne wymiany, ale nie czuła się tu dobrze. Którąś piłkę w końcu wyrzucała w aut, traciła punkty. Ulatywała jej pewność siebie, cud w tym spotkaniu nie mógł się już zdarzyć. Choćby taki, jak w starciu pierwszej rundy z Czeszką Ivaną Šebestovą, gdy broniła dwóch piłek meczowych przy serwisie rywalki już w drugim secie. I się nie zdarzył - Astachowa wykorzystała pierwszego meczbola, dobiegła do dropszota Chwalińskiej i sama zagrała podobnie tuż za siatkę. Po 73 minutach gry wywalczyła więc awans do półfinału. Astachowa faworytką singla we Wrocławiu. Nie odniesie podwójnego triumfu Rosjanka jest główną faworytką rywalizacji we Wrocławiu, chwilę przed jej pojedynkiem odpadła bowiem najwyżej rozstawiona w turnieju doświadczona Turczynka Çağla Büyükakçay. Astachowa nie wygra jednak zmagań w singlu i deblu jednocześnie, bo w tym drugim ostatecznie nie wyszła na kort w pierwszej rundzie, choć miała tworzyć zaskakującą parę z mistrzynią Polski Weroniką Falkowską. Gdyby zagrały, na dodatek przeciwko siostrom z Ukrainy Marynie i Nadiji Kolb, byłoby zapewne o tym spotkaniu bardzo głośno. Oddały jednak walkowera.