Światowy tenis niewątpliwie ma bardzo dużo problemów, które trzeba starać się rozwiązać, aby podnieść jakość i zainteresowanie dyscypliną. W ostatnich miesiącach najwięcej mówiło się o dwóch kwestiach. Pierwszą jest niezwykle napięty terminarz turniejów i katastrofalne logistyczne przygotowanie. Wystarczy przypomnieć sobie, jak wyglądała końcówka poprzedniego sezonu. Na przestrzeni nieco ponad miesiąca najlepsze tenisistki musiały pokonać odległość między Azją i Ameryką Środkową, a na końcu mogły jeszcze zagrać w Sevilli w rozgrywkach kadrowych. WTA ostrzega Igę Świątek, robi się gorąco. Kapitalne wieści dla Sabalenki To absolutnie chora dawka. Drugim tematem są piłki, które powodują bardzo wiele problemów. Po pierwsze, w praktycznie każdym kolejnym turnieju gra się innymi piłkami, co wpływa na ich czucie. Według wielu powinno być tak, że konkretne piłki przypisane są do cyklu albo nawet nawierzchni. Przykładowo, podczas zmagań na twardych kortach w Australii piłki we wszystkich turniejach powinny być takie same, na mączce również i tak dalej. Szalony pomysł Craiga Tiley'a. Zamach na tenisowe tradycje To wszystko wpływałoby dobrze na zdrowie i odczucia zawodników. W ostatnich tygodniach nasilił się także trzeci temat dyskusji. Mowa o zbyt długich meczach, a to wszystko z powodu zakończonego już Australian Open, gdzie tenisiści czasem kończyli swoje spotkania w okolicach godziny czwartej czasu lokalnego. Teoretycznie zmniejszono liczbę dopuszczalnych do rozegrania meczów na kortach głównych, ale jak widać, na niewiele się to zdało. Andy Murray nie wytrzymał. Odpowiedział dziennikarzowi. "Zrób coś dla mnie" Poszukiwane są więc rozwiązania, które pomogłyby przyspieszyć tenis. Na szalony, wręcz rewolucyjny pomysł wpadł Craig Tiley, dyrektor Australian Open. - Przyglądamy się temu i zastanawiamy się, jak ulepszyć ten sport dla kibiców i zawodników. Chcemy przyspieszyć grę i rozważamy takie rzeczy, jak likwidację netu. Dla nas najważniejsze jest dotarcie do pozycji, w której sama gra nie będzie zbyt długa - stwierdził w rozmowie z "Herald Sun". Jak powiedział, łączny czas przerw spowodowanych powtórzeniem serwisu w tegorocznym Australian Open wyniósł aż 15 godzin, a więc praktycznie jeden dzień rozgrywkowy. - Zapytałem o to graczy i większość odpowiedziała, że myślała o jednej lub dwóch godzinach. Ale 15? To niesamowita statystyka - zdradził. Warto przypomnieć, że ten pomysł już na poziomie Challengerów w przeszłości był testowany, ale ostatecznie nie wszedł w życie. Z pewnością taka zmiana byłaby czymś w rodzaju zamachu na tradycje tenisa.