Z niepewnej swego, przegrywającej wygrane piłki tenisistki "Isia" zmieniła się w drapieżną kilerkę tenisowych kortów, która zmiotła z nich wszystkie rywalki w Tokio, a teraz w Pekinie. Miło się ogląda, jak Polka - bezwzględnie słabsza fizycznie - wydziera z gardła zwycięstwo i towarzyszące mu ponad 300 tys. dolarów (za drugie miejsce i tak było gwarantowane 340 tys.) silnej jak tur Niemce Andrei Petković, która - jak to Niemka - robiła wszystko, by wygrać. Rzucała się na kort, by odbić piłkę i zdobyć punkt, śmiała się, a później płakała, obwiązywała sobie taśmami kolano, chcąc osłabić czujność krakowianki, uderzała z całych sił i jak pantera biegała po korcie. Wszystko na nic! Drobniutka dziewczynka o imieniu Agnieszka, w kusej i gustownej sukience, była niezłomna jak skała! Potrafiła się podnieść po drugim secie, przegranym do zera! Wróćmy jednak do tematu. Na ile skuteczne są metody Wiktorowskiego? Na pierwszy rzut oka sprawa jest prosta: odkąd pan Tomasz jeździ z "Isią" jako jej coach, polska rakieta numer jeden wygrywa. Robi to w nowym stylu. Pokonuje nie tylko dorównujące jej siłą zawodniczki, ale także te dużo silniejsze. Na półkę z napisem "klasyka żeńskiego tenisa" powędruje jej pasjonujące starcie z Wiktorią Azarenką w półfinale turnieju WTA w Tokio. Topowy tenis mieliśmy też w starciu z Aną Ivanović, przerwanym w drugim secie kontuzją Serbki, choć Aga i tak by pewnie wygrała - wszak wygrała pierwszą partię, a w drugiej prowadziła, zaliczając przełamanie. Wniosek jest prosty - Wiktorowski zaczarował Radwańską, uwalniając drzemiącą w niej moc. Tak też głosi powszechnie wieść gminna. Jest jednak druga strona tego medalu. Stara prawda każdego sportu - jeśli ktoś go tylko liznął, to wie - tu nie ma czarów i nic nie dzieje się z dnia na dzień. Każdy sukces wiąże się z litrami potu wylewanymi na codziennych treningach. A tu już największy wkład ma Piotr Robert Radwański, który najpierw w genach przekazał córkom (Agnieszce i Uli też) nietuzinkowy talent, a później, w ciągu niemal 20 lat ciężkiej pracy na kortach i poza nimi doprowadził siostry do mistrzostwa, szlifując jak diament każdy element ich tenisowej sztuki. To naturalne, że po tak długim okresie współpracy pewne bodźce stosowane podczas meczów przez papę Radwańskiego przestały działać na "Isię", czasem nawet dawały efekt odwrotny. Kilka razy doszło do ostrej wymiany zdań między tatą-trenerem a córką-zawodniczką. Wychwyciły je kamery, ku uciesze gawiedzi, która była świadkiem nieoczekiwanego reality show i zapominała, że oto nie kłóci się zawodniczka z trenerem, tylko także córka z ojcem. A w którym to domu nie ma takich scysji? Różnica jest taka, że Radwańscy nieszczęśliwie znajdowali się na świeczniku, otoczeni setkami obiektywów, kamer i mikrofonów, którym nic nie umknie. Wracając do tematu bodźców, które przestały dawać skutek: nie każdy jest Aleksem Fergusonem, któremu kapela gra równo i składnie przez prawie 25 lat! Świeża trenerska krew się przydała, zadziałała. Ale nie można zapominać, że na co dzień "Isia" nadal trenuje pod okiem Piotra Roberta Radwańskiego, a także o tym, że ma do pomocy skutecznego trenera przygotowania fizycznego Wacława Mirka, który ćwiczył piłkarzy Cracovii w czasach, gdy mówiło się o nich, że stanowią nową wartość Ekstraklasy. Największy wkład w ostatnie sukcesy ma jednak sama zawodniczka, gdyż wykazuje się hartem ducha, niezłomnością, podobnie jak jej ojciec i zarazem pierwszy trener. Coach Wiktorowski okazał się być po prostu brakującym elementem w bliskiej ideału machiny o nazwie Radwańska Team. Dyskutuj o artykule z Michałem Białońskim