Tunezyjka, występująca przed własną publicznością była zdecydowaną faworytką imprezy. Był to dla niej pierwszy start od czasu US Open, w trakcie którego dotarła do finału, ulegając w nim Idze Świątek. Ons Jabeur pokonana przez 73. rakietę świata 28-latka została jednak zatrzymana w Monastyrze już w ćwierćfinale. Jej pogromczynią okazała się zawodniczka z ósmej dziesiątki rankingu, Claire Liu. Amerykanka już na początku spotkania pokazała pazur, szybko przełamując faworytkę i prowadząc 3:0, a następnie 4:1. Tak dużej zaliczki już nie roztrwoniła - wygrała pierwszą partię 6:3. W drugiej Jabeur odrobiła straty, ale nie przyszło jej to łatwo. Wykorzystała dopiero piątą piłkę setową, a przy stanie 5:3 przegrała własne podanie, dając przeciwniczce szanse na wyrównanie stanu rywalizacji. Ostatecznie jednak sama przełamała i zwyciężyła 6:4. O wszystkim zadecydować miała trzecia partia. W niej walka była bardzo zacięta, a wiceliderka rankingu walczyła jak lwica. Przy stanie 4:5 i podaniu rywalki popisała się fenomenalnym zagraniem, któremu nie dowierzał nawet komentator. "Jak?!" - pytał zszokowany. Ostatecznie jednak przełknąć musiała gorycz porażki i wypadła za burtę zmagań. Ons Jabeur (2. WTA) - Claire Liu (73. WTA) 3:6, 6:4, 4:6