Od zakończenia przez panią kariery minęły cztery miesiące. Trudno było się przestawić na "normalny" tryb funkcjonowania?Klaudia Jans-Ignacik: - Moje życia na pewno bardzo się zmieniło. Nie spodziewałam się, że na początku będzie mi tak ciężko z tym, że jestem w domu, codziennie nie spotykam się z 50 osobami na kortach, nie muszę jechać na trening. Jak ktoś pytał, czy mogłabym coś zrobić, to pierwsza myśl była taka "gdzie ja będę mogła się spotkać, kiedy mam pięć godzin treningu?", a potem dopiero było "aaa, przecież ja już nie trenuję". Potrzebuję jeszcze trochę czasu, by wejść w taki rytm, w którym nie byłam przez 22 lata. Na pewno zajmie mi to trochę, ale początki nie były łatwe. Teraz już jest o wiele lepiej, łatwiej jest mi się zorganizować w ciągu dnia, odwieźć dziecko do przedszkola i zaplanować sobie kolejne rzeczy. A rodzina i znajomi szybko się przyzwyczaili, że jest pani często w domu? - Byłam bardzo zła, bo na początku, jak wróciłam po US Open, telefon milczał. Koleżanki nie zapraszały mnie np. na urodziny, bo nie pamiętały, że jestem i tłumaczyły potem, że przecież zawsze mnie nie było. Telefon milczał i było mi z tym bardzo źle. Siedziałam w domu, dziecko było w przedszkolu, nie miałam co robić, a nikt nie dzwoni. A nie dzwoni, bo przecież Klaudii nie ma. Tak więc nie tylko ja musiałam się przyzwyczaić do zmiany, ale i moi przyjaciele oraz rodzina. Czy w związku z wolnym czasem pojawiły u pani jakieś nowe zainteresowania? - Na razie nic nowego się nie pojawiło. Sama jestem tym zdziwiona, bo zaplanowałam sobie, że zapiszę się na jakieś garncarstwo, tańce, cokolwiek. A teraz po prostu nie jestem jeszcze gotowa, żeby tak mocno zapełniać sobie dzień. Kiedyś miałam bardzo napięte dni, a teraz wolę jak odbieram córkę popołudniami z przedszkola mieć czas dla niej i nie organizować już sobie żadnych dodatkowych zadań. Myślę, że niedługo się to usystematyzuje i wtedy będę w stanie jakieś dodatkowe zajęcia dołożyć. Był w ciągu tych czterech miesięcy taki moment, gdy pożałowała pani zakończenia kariery i pomyślała, że jednak za szybko się na to zdecydowała? - Nie było nawet przez sekundę takiego myślenia. Byłam tak gotowa i tak dojrzałam do tej decyzji, że tak naprawdę ulżyło mi, że to już nastąpiło. Nie mogłam się doczekać, by ten moment nastał. Nawet nie pomyślałabym, że mogłabym w grudniu kończyć przygotowania do sezonu, a po świętach spakować się i polecieć do Australii. No może jest taka mała nutka żalu, bo chciałabym trochę ogrzać się w słoneczku i wypić kawę, bo uwielbiałam właśnie ten pierwszy kontakt z Australią poprzez poranną kawę w Brisbane. Tego mi najbardziej szkoda. Ale może polecę tam jeszcze kiedyś jako kapitan reprezentacji lub trener. Skoro dojrzała pani do decyzji o zakończeniu kariery, to kiedy takie myśli pojawiły się po raz pierwszy? - Już rok temu. Tamten okres przygotowawczy był dla mnie bardzo ciężki. Było trudniej niż zwykle i wiedziałam, że następnego takiego okresu przygotowawczego nie dam rady zrobić. Codziennie musiałam się przełamywać, żeby wstać na trening i dać z siebie wszystko. Kiedy zaczęłam myśleć o tym, że to tak ma wyglądać i tak mam się czuć, to wiedziałam, że nie chcę, by rządziły mną takie emocje. Moją największą motywacją było to, by zakwalifikować się do igrzysk w Rio de Janeiro. To mnie jeszcze napędzało. Gdy to osiągnęłam, wiedziałam, że to już koniec i że nie chcę już nawet dograć do końca sezonu. Wystąpiłam jeszcze tylko w USA i tyle. Ma pani na koncie wiele rozegranych turniejów WTA i w Wielkim Szlemie oraz wiele wspomnień. Co szczególnie utkwiło w pamięci? - Moment, gdy z Alą Rosolską dowiedziałyśmy się, że lecimy do Pekinu na igrzyska w 2008 roku, wygrana turnieju w Marbelli w 2009 roku... Mecz o wejście do barażu w Pucharze Federacji w 2009 roku w Tallinnie. Grałyśmy decydujące spotkanie debla. Pierwszego seta wygrałyśmy. W drugim naderwałam podczas akcji mięsień łydki i kulejąc wygrałyśmy ten pojedynek. Do tej pory cała drużyna wspomina tamten mecz i będziemy pamiętać go do końca życia. Na pewno bardzo istotny był wygrany turniej w Montrealu w parze z Francuzką Kristiną Mladenovic. Niesamowite przeżycie wygrać tak duże zawody. Mecz z siostrami Williams w 2. rundzie US Open, finał miksta French Open w 2012 roku, ćwierćfinał Australian Open 2015 razem ze Słowenką Andreją Klepac. Każde spotkanie w tej imprezie wiązało się z niesamowitymi emocjami. Później - też z Klepac - dotarłyśmy do półfinału w Indian Wells, a miałyśmy bardzo ciężkie losowanie. No i igrzyska w Rio - tydzień wcześniej dowiedziałyśmy się, że na nie jedziemy. Jak komuś opowiadam o tych momentach, to od razu pojawiają mi się łzy w oczach. A czego z rzeczy pozatenisowych - oprócz porannej kawy w Brisbane - będzie pani najbardziej brakować? - Chyba jeszcze za wcześnie, żebym do czegoś tak naprawdę mocno zatęskniła, bo tak naprawdę minęły cztery miesiące od mojego ostatniego turnieju. Na razie nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Za dwa, trzy miesiące może będę mogła coś więcej wymienić. W grudniu jako kapitan reprezentacji w Pucharze Federacji zorganizowała pani zgrupowanie dla młodych tenisistek w Warszawie. Czy obserwowała pani zawodniczki już pod kątem lutowego turnieju w Grupie I strefy euro-afrykańskiej w Tallinnie? - Oczywiście, bo stosunkowo niedużo czasu zostało. To zgrupowanie miało na celu poznanie dziewczyn bliżej, żebym wiedziała, co piszczy w trawie i jakie mamy zaplecze. Podczas tych treningów widać było czasem, że wobec młodszych zawodniczek ma pani niemal matczyne podejście. - No tak, to są moje dziewczynki. Muszę o nie dbać. Mam dużo doświadczenia, przez wiele lat grałam w wielkoszlemowych imprezach i WTA i wiem, że dziewczyny są spragnione wiadomości z tego świata. Cieszę się, że miały na zgrupowaniu kontakt np. z Paulą Kanią, bo każda rozmowa o nastawieniu, o treningu, o tym, co się robi poza kortem pokazuje im, że niedługo one też będą w tym świecie. Zawodniczki na obozie traktowała pani łagodnie czy pokazywała im też twardą szkołę życia? - Wiadomo, że inaczej pracuje się z dziewczynami, które są już doświadczone, a inaczej z takimi, które mają po 15-16 lat. Trzeba wprowadzać wszystkiego po trochu. Drużyna pod pani wodzą będzie walczyć o powrót do elity. Czy w związku z tym, że rywalizacja będzie toczyć się na niższym poziomie rozgrywek, oczekiwania są większe? - Nic w tej chwili nie musimy. Sama przez dziewięć lat grałam na tym poziomie i wiem, jak ciężko jest się z niego wydostać. Jedziemy, żeby oczywiście awansować do baraży, ale... Czekam na losowanie i na informację o składzie, jaki będę miała do dyspozycji i w jakich składach zagrają rywalki. Wtedy będę mogła mówić o szansach. Czy jest szansa, że w pani zespole w Tallinnie pojawi się Agnieszka Radwańska? - Jesteśmy z Agnieszką w stałym kontakcie. Niedługo będziemy wiedzieć więcej, jeśli chodzi o jej zdrowie. Mam plan A i B, czyli taki, w którym Agnieszka gra, i taki, w którym jej nie ma. Jestem przygotowana na wszystkie warianty. Rozmawiała Agnieszka Niedziałek