Stary mur runął, a dwie wyjątkowo trwałe cegły z dawnej budowli dały fundament pod nową, z lekka odmłodzoną konstrukcję. Po drodze okazało się jeszcze, że ta impreza mieć będzie charakter gigantycznego poligonu, bo wymyślony przez szefostwo eksperyment regulaminowy może zepchnąć na drugi plan wszystko, co będzie się dziać na korcie. Dla Next Gen ATP Finals w Mediolanie powstał w związku z tym klimat raczej nieprzychylny. Odezwali się bodaj wszyscy możliwi obrońcy świętych tradycji. Najczęściej słychać było ich argumenty w stylu: "nie, bo nie". Dodatkowo na starcie organizatorom przytrafił się błąd. Media nazwały go "niewymuszonym", lecz na temat do żartów raczej nie pasował. Gdy młodemu mężczyźnie ktoś każe w jakimś celu wybrać jedną z grupy oczekujących kobiet, ludzie prędzej skojarzą to z obyczajem domów publicznych niż z zabawną formą losowania sportowej imprezy. Sponsor i władze ATP zaraz na drugi dzień dokonali przeprosin, lecz ten seksistowski incydent wyraźnie zepsuł powietrze na mediolańskich salonach. Na szczęście potem, gdy już ruszyły mecze tenisowej młodzieży, z każdym dniem było ciekawiej. Od strony sportowej zabrakło największej gwiazdy, Alexandra Zvereva, a dwaj inni: Nick Kyrgios i Kyle Edmund przekroczyli już barierę 21 lat. Ich nieobecność naturalnie dało się odczuć. Z drugiej strony zbyt mocne obniżenie poziomu chyba jednak nie miało miejsca. Tak generalnie to cała młoda generacja gra dziś w tenisa bardzo podobnie. Z przeogromną werwą i wielką dynamiką, angażując w uderzenia wykonywane w trakcie meczu siłę, jaka mogłaby uruchomić ze dwa wiatraki. Ambitni szkoleniowcy kręcą na to nosem i mówią o monotonii oraz braku indywidualności. Ci pragmatyczni cierpliwie wzbogacają repertuar swych podopiecznych i spokojnie czekają. Wspomniana wyżej trójka to osoby, które osiągnęły już wyższy szczebel urozmaiceń taktycznych. Ósemka z nowoczesnej Rho Fiera Milano musi na ten poziom dopiero wskoczyć. O ile nie zrobi tego dość szybko, za moment może zniknąć w tłumie postaci byle jakich. Triumfatorem i zdobywcą debiutanckiego tytułu ATP zasłużenie został 21-letni Koreańczyk, Hyeon Chung. Chłopak z twarzą pokerzysty, nazywany profesorem z racji charakterystycznych okularów. Na pewno grał najrówniej i najspokojniej ze wszystkich. Jeśli tylko poradzi sobie z ciągle trapiącymi go kontuzjami może powiększyć skromną dotąd azjatycką galerię wielkich tenisistów. Inna sprawa, że za miesiąc, albo dwa ten turniej przy identycznej obsadzie zapewne przyniósłby nam kompletnie odmienne wyniki. Z prawniczej łaciny pasowałby do niego zwrot, że rywalizowali sami gracze "in statu nascendi" (w trakcie rodzenia się). Bo tak naprawdę po ostatniej piłce dalej nie wiemy, co z tych chłopaków za rok czy dwa wyrośnie... Zmiany regulaminowe, potępiane w czambuł jeszcze przed ich obejrzeniem, okazały się w dużej mierze wielkim atutem całej imprezy. Absolutnie poza konkurencją był pomysł wyeliminowania liniowych. Elektronika od dawna już pozwala nam niemal natychmiast określić i za chwilę pokazać, czy piłka wylądowała na aucie. Człowiek, choćby był geniuszem, z komputerem na dokładność pomiaru szanse ma zerowe. Warto zauważyć i zapamiętać, że turniej był w sumie historyczny, bo bez jakichkolwiek awantur o linie z sędzią na stołku. Przy okazji wreszcie zrezygnowano z obcej temu sportowi zabawy w tzw. challenge. Pisałem o tym wiele razy, po raz pierwszy zobaczyłem, jak fantastycznie i bezstronnie ten wynalazek może dziś na korcie funkcjonować. Podobnie było z tak zwykle kontrowersyjnym błędem stóp, który maszyna też potrafi już wychwycić. Świetny okazał się również zegar, dokładnie odmierzający czas przerw i kolorem cyferek sygnalizujący ostatnie dozwolone sekundy. Umiejętnie włączając to urządzenie arbiter główny jest w stanie kontrolować dziś sytuację i nie dopuszczać do zagrywek taktycznych. Skądinąd wiadomo, że przerwę między punktami, wycieczkę do szatni, interwencję medyczną, a nawet samo wejście na kort spryciarze potrafili dotąd wykorzystywać do swych psychologicznych wojenek. Teraz raczej nie dadzą rady. Gra w secie do czterech wygranych gemów, tie-break już przy wyniku 3:3, eliminacja przewag i wprowadzenie punktu decydującego w gemie, a jednocześnie mecz w formule "best of five", czy skasowanie netu przy serwisie to są z kolei pomysły, jakie budzą większe wątpliwości. Z jednej strony pojedynki przy tym nowym układzie nabierają większej dynamiki, bo eliminowane są tak typowe i częste dziś gemy martwe, podczas których w połowie seta nic ważnego się nie dzieje. Z drugiej jednak powstaje tu wciąż wiele wątpliwości i znaków zapytania. Nie wszystko, co ma charakter innowacji nadaje się przecież na trwałą zmianę. W pierwszym rzędzie ważne powinny tu być opinie samych grających, potem również kibiców. Zwłaszcza tych coraz młodszych, śledzących wszelkie sportowe wydarzenia przy pomocy nowoczesnych, elektronicznych zabawek. Sternicy światowego tenisa chyba już wiedzą, że przy całym szacunku i podziwie dla tego, co było dotąd, najważniejsza stała się teraz batalia o wielomiliardową grupę millenialsów. Jest to pokolenie urodzonych po roku 2000. Mówi się czasem o generacji zdigitalizowanej, o wyraźnie odmiennych i w sumie słabo jeszcze rozpoznanych preferencjach. Zadaniem najpilniejszym staje się, aby tę nową grupę przyciągnąć na korty i czynnie, albo też biernie, zainteresować tenisem. Kto sądzi, że droga do tego celu wiedzie poprzez wielogodzinne mecze naszpikowane tysiącem przerw, swobodnym marszem po placu, wycieraniem się ręcznikiem, przebieraniem w piłkach albo też grzebaniem w spodniach ten nie rozumie, co faktycznie dzieje się w otaczającym nas świecie. Mediolański Next Gen ATP Finals był chyba pierwszym turniejem, zorganizowanym z myślą o następnym pokoleniu graczy, ale też i o następnym pokoleniu widzów. Szef ATP Chris Kermode twierdzi, że niektóre sytuacje wygenerowano podczas imprezy specjalnie, aby się zorientować, gdzie przebiega granica ewentualnych ustępstw. Było czasem dziwnie, w sumie jednak chyba dość ciekawie. Wiadomo, że najnowszy rankingowy mur wiecznie stać nie będzie. Jak jutro, albo pojutrze runie trzeba go będzie budować od nowa, tyle że na miarę wymagań całkiem już innej klienteli. Karol Stopa