Stadio Nicola Pietrangeli to jeden z najbardziej czarujących obiektów w tenisowym świecie, choć w tym roku Włosi ten urok mocno zepsuli. Dobudowali po bokach trybuny, a przecież jednym z atutów tego stadionu były tłumy kibiców oglądających spotkania w niecce, z korony obiektu. Niemniej to właśnie tu odbył się pierwszy z wtorkowych finałów kwalifikacji Internazionali d’Italia, w którym chyba nikt nie miał wątpliwości, kto jest faworytką. A mierzyły się: Polka Maja Chwalińska i Greczynka Maria Sakkari. Pierwsza z nich nigdy dotąd nie była wśród stu najlepszych tenisistek świata, choć ambitnie podąża w tym kierunku. Druga zaś jeszcze podczas zeszłorocznego US Open miała dziewiąty numer rozstawienia, odpowiadający wtedy jej rankingowi. A teraz spadła na 81. miejsce, co spowodowało kolejną zmianę trenera, a właściwie powrót do współpracy z Tomem Hillem, z którym odnosiła największe sukcesy. WTA Rzym. Maja Chwalińska kontra Maria Sakkari na Foro Italico. Stawką główna część Italian Open W Madrycie Sakkari dotarła do czwartej rundy, w niej uległa Elinie Switolinie. Ta sama Switolina była niegdyś również trzecią rakietą WTA, podobnie jak trzy lata temu Sakkari. Z Ukrainką niespełna miesiąc temu mierzyła się na mączce właśnie Maja Chwalińska, w Radomiu miała aż pięć piłek setowych, by wygrać partię. Nie udało się, później już zabrakło energii na tak mocne granie. Niemniej Polka zobaczyła, że na ziemi jest w stanie postawić się nawet zawodniczce z topu. I tak samo miała próbować się postawić Sakkari - na nawierzchni, która jeszcze bardziej jej sprzyja. Chwalińska miała w nogach ponad trzygodzinny poniedziałkowy bój z Juliją Starodubcewą, w którym wyszła z bardzo trudnej sytuacji, ale tego zmęczenia nie było widać w początkowej fazie spotkania. Polka grała znakomicie, w swoim stylu mieszając sposób i tempo gry. Jej wysokie topspiny, opadające na koniec kortu, musiały wywołać ogromny zamęt w głowie rywalki, bo Sakkari kompletnie nie wiedziała, jak na nie odpowiadać. Próbowała grać siłowo, to wyrzucała piłkę w aut. Gdy chciała grać podobnie jak Polka, to natychmiast była kontrowana skrótami. A jeszcze Maja potrafiła umiejętnie zagrać slajsa, często dokładała rotację, a i loby były wysokiej jakości. Chwalińska zaś doskonale czuje się w małych gierkach, charakterystycznych dla deblistek, o czym Sakkari przekonała się już w drugim gemie. Przegrała taką wymianę przy stanie 30-30, Polka wywalczyła break point. A później i przełamanie. Jedno, następnie drugie. Zrobiło się 4:0 dla naszej tenisistki, zaczęło pachnieć sporą sensacją. Sakkari zdołała odrobić połowę strat, Polka jednak zdołała tę pierwszą partię doprowadzić do końca na swoich warunkach. Dość pewnie wygrała ostatniego gema, a po 43 minutach miała w dorobku sześć gemów, Greczynka zaś - trzy. Co innego jednak imponowało. Maja, choć przecież nie ma wielkiej mocy w swoich uderzeniach, miała wyższy procent skuteczności tak pierwszego, jak i drugiego podania. No i aż trzy asy, przy zaledwie jednym słynnej rywalki. Świątek już po meczu na Campo Centrale. Rewanż za finał Rzymu z 2022 roku Sfrustrowana Maria Sakkari, Maja Chwalińska z przełamaniem w drugim secie. Ogromne emocje na Pietrangeli Polka była więc w połowie drogi do ogromnego sukcesu, ale przecież tylko w ostatnich tygodniach przegrała kilka spotkań, w których wszystko też układało się po jej myśli. Dzisiaj jednak "pomagała" sama Sakkari, bardzo niespokojna i chyba sfrustrowana swoją dyspozycję, ale też brakiem pomysłu na polską rywalkę. Już po drugiej piłce w drugim secie zaczęła się wykłócać z sędzią o jakość piłek meczowych, później wielokrotnie kierowała uwagi do swojego boksu. Maja zaś kontynuowała "swoją" grę - miała szansę na przełamanie Greczynki już w pierwszym gemie, udało się dopiero w trzecim. Po świetnej akcji, w której końcowym akordem było przystawienie rakiety do nadlatującej piłki tuż za siatką - i odpowiedni ruch ręką. Prowadziła 2:1, serwowała. Sakkari uznała, że powinna znów jednak zacząć uderzać z pełną mocą, starała się rozrzucać Polkę po korcie, zmęczyć ją. Nadal dość często się myliła, niemniej stratę odrobiła, później prowadziła 3:2. Gdyby wygrała jeszcze trzeciego gema z rzędu, pewnie dużo by zyskała w sferze mentalnej. Chwalińska zdołała jednak utrzymać swoje podanie, wyrównała na 3:3. W grze Polki widać było już jednak pewną zmianę: lżejsze odbicia, większa ilość własnych błędów. Jasne stawało się, że albo zdoła wygrać ten mecz 2:0, albo będzie jej się ciężko podnieść w trzeciej partii. I była szansa na coś więcej w siódmym gemie, Polka źle rozegrała dwie ostatnie akcje. Zwłaszcza ostatnią, w której zostawiła całe serce na korcie, ale w kluczowym momencie zagrała forhendowego krosa, zamiast lekko uderzyć wzdłuż linii. I to Greczynka, wspomagana przez kibiców, dokonała jednak tego kluczowego przełamania, na 5:3. A później załatwiła sprawę w swoim gemie serwisowym. Został więc trzeci set, w którym faworytka szybko uzyskała trzy break pointy, a później - czwartego. Polka ja obroniła, jedną morderczą wymianę wygrała, kończąc swós ślizg przy siatce szpagatem. Obie po tej akcji długo łapały oddech. Maja wygrała gema, ale... to była jej ostatnia zdobycz w tym spotkaniu. Była już zbyt zmęczona, by toczyć wyrównany bój z gwiazdą światowych kortów. Choć walczyła do samego końca. W przyszłym tygodniu Chwalińska zagra w turnieju WTA 125 w Parmie, a 19 maja zaczną się już kwalifikacji French Open - Polka będzie w nich rozstawiona.