Interia.pl: Jest pan osobą emocjonalną i ekspresyjną, ale ostatnio wydaje się, że zachowuje pan większy spokój na korcie, jak choćby w dzisiejszym meczu w pierwszej rundzie Roland Garros. Skąd taka odmiana? Jerzy Janowicz: - Nie zastanawiałem się nad tym, ale może faktycznie coś w tym jest. Na pewno takie rzeczy przychodzą z wiekiem i nabieraniem doświadczenia. Chociaż, chcąc nie chcąc, na korcie cały czas jestem pobudzony. Dzisiaj choćby mieliśmy problem z przeciwnikiem i to bardziej mnie tak motywowało, no i widać było ekspresję oraz pozytywną agresję w mojej grze. Ale zdarza się, że rywale próbują świadomie wytrącić pana z równowagi, jak dzisiejszy przeciwnik. Czy można wtedy pozostać tylko przy pozytywnej agresji? - Kiedy przeciwnik próbuje mnie zdenerwować, to wtedy się motywuję jeszcze mocniej i coraz bardziej nakręcam. To mi pomaga, więc lepiej mnie jednak nie rozdrażniać, tylko usypiać. Ale na pewno jak coś nie idzie bardzo po mojej myśli, to te nerwy czasami się pojawiają. Myślę, że jednak lepiej wykrzyczeć coś z siebie, niż trzymać w sobie przez cały czas. W pierwszym meczu w Paryżu był pan dość agresywnie nastawiony, ale mam na myśli grę. Nawet chwilami był to styl serwis-wolej i to na korcie ziemnym. Czy to zapowiedź dobrego przygotowania do nadchodzącej części sezonu na trawie? - Tak, jestem zadowolony ze swojego występu dziś. Jestem wręcz głodny gry, szczególnie po ostatnich przypadkach zdrowotnych. Trochę mnie irytują właśnie takie sytuacje, gdy nie mogę grać swojego tenisa właśnie przez zdrowie. Tym bardziej, że tak naprawdę przytrafiają się nie poważne rzeczy, jak choćby plecy, tylko jakieś infekcje, zapalenia oskrzeli, jakieś jelitówki. Tych problemów było mnóstwo. Właściwie to mnie najbardziej irytuje ostatnio, nie irytują mnie porażki, czy nawet jeśli gram słabo, tylko rzeczy, na które nie mam wpływu, niestety. To mnie najczęściej drażni i przeszkadza A jak jest wszystko dobrze, jest zdrowie, to chce się grać. Przy dwóch metrach wzrostu, to chyba nie jest trudno o urazy czy kontuzje, choćby kolan czy pleców? - Tak, ale kontuzje się każdemu przytrafiają w sumie. Gorzej jest, jeśli się dochodzi do finału turnieju ATP i nie można zagrać tego meczu przez zapalenie oskrzeli, to już gorzej. Raz można to jeszcze przełknąć, ale zaraz potem, gdzie moja forma jest naprawdę świetna, grałem na sparingach w Monte Carlo super dobrze, no i na dwa dni przed meczem, nagle rozwalam sobie plecy. Takie kumulacje nie są mile widziane, a ich nadmiar w krótkim czasie mocno irytuje. Tym bardziej, że wróciłem z Monte Carlo i od razu złapałem infekcję dróg oddechowych. Bezsilność i złość wtedy jest, niestety. Co wtedy można zrobić, żeby się wtedy szybko pozbierać? - Każdy jest inny i każdy ma swoje sposoby. Najważniejsze, to się nie poddawać. Można na przykład złamać wszystkie sześć rakiet z torby i dać sobie spokój na tydzień z tenisem kompletnie. Albo zero reakcji i czekanie, aż się wyzdrowieje. U każdego bywa z tym różnie i tyle. A jakie są pańskie sposoby radzenia sobie w takich sytuacjach? - Jeśli chodzi o mnie to cóż, też zależy od sytuacji w sumie. Albo pozbywam się wszystkich rakiet na jakiś czas, albo czekam, nie reaguję i wtedy gram na komputerze. Rozmawiał Tomasz Dobiecki