14. tenisista na świecie z 2013 roku wraca do treningów. Już oficjalnie. Na razie prowadzi głównie zajęcia ogólnorozwojowe, ale w czwartek po południu na zaproszenie kapitana polskiej reprezentacji w Pucharze Davisa Radosława Szymanika pojawił się w czasie treningu kadry na kortach warszawskiej Legii. Przez półtorej godziny trenował z 19-letnim Danielem Michalskim, wicemistrzem Polski, członkiem PZT Lotos Team, przygotowującym się do występu w challengerze w Szczecinie. Olgierd Kwiatkowski: Jakie ma pan wrażenia po dzisiejszym treningu, bardzo intensywnym z młodszym kolegą z reprezentacji Polski? Jerzy Janowicz, półfinalista Wimbledonu z 2013 roku: - Wracam. Po długiej przerwie lekarze, fizjoterapeuci postawili mnie już na nogi. Zaczynam się dobrze czuć, choć wiem, że do stycznia jeszcze przede mną bardzo dużo pracy. Myślę, że będzie dobrze. Nic panu teraz już nie dolega? - Na razie wszystko jest w porządku. Jakie dokładnie miał pan kontuzje, dolegliwości? - Miałem kontuzjowane kolano. Ponad rok temu przeszedłem jedną operację i pół roku temu miałem lekką poprawkę - artroskopię. W poniedziałek byłem u docenta Piontka, miałem USG. Dobrze to wygląda. Bardziej cieszy się pan z tego, że wrócił do treningu, czy bardziej się denerwuje, że trzeba nadrabiać stracony czas? - Ostatnie dwa lata, szczególnie ubiegły rok, to nie był dobry czas w moim życiu. Brak tenisa zrekompensowały mi narodziny syna. Syn wypełnił mi pustkę w życiu, która pojawiała się, gdy nie było tenisa. Był moment w moim życiu, że głowa zaczęła mi parować. Skupiliśmy się na tym kolanie. Najpierw operacja, potem rehabilitacja, było za dużo tych problemów. Byłoby mi bardzo ciężko, gdyby nie syn. Gdy przyszedł na świat pustka została wypełniona. Skupiłem się bardziej na synu niż na tenisie. Rola ojca jest inna, ale teraz jest fajnie. Przez ojcostwo ma pan większą motywację do gry? - Nie wiem, jak na to spojrzeć. W tenisie osiągnąłem sporo. Nie powiem, że jestem definitywnie zadowolony. Na pewno chciałem osiągnąć jeszcze więcej. Pewnych rzeczy się nie przeskoczy. Brak zdrowia zatrzymał moją karierę i to trzeba zaakceptować. Największy mentalny dołek jest już za mną. Jeżeli nie uda mi się wrócić przez zdrowie, to zaakceptuję to. O aspekt tenisowy nie obawiam się. Jeżeli będzie zdrowie, będzie gra, jeżeli nie będzie zdrowia - nie będzie gry. Ze znanych tenisistów podobne perypetie miał Juan Martin Del Potro. Wracał do gry, kontuzja, powrót i znów kontuzja. - Del Po miał kilka operacji. Ja miałem jedną poważną operację i jeden zabieg. Organizacje tenisowe wyciskają z nas ostatnie soki. Tego grania jest zdecydowanie za dużo. Wprowadzają jakieś nowe bezsensowne rozgrywki, zwalniają korty, zwalniają piłki, żeby to było ciekawsze dla widzów, żeby akcje trwały nie po pięć piłek w wymianie tylko po 35. Nie troszczą się za bardzo o nas, o zawodników. Czy to już pewne, że wraca pan w styczniu? - Taki jest plan, ale to się okaże właśnie w styczniu. Do tego czasu planuję treningi. Przez półtora miesiąca, może trochę dłużej będzie to głównie ogólnorozwojówka. Pod koniec października mam zamiar wyjechać na dwa miesiące na treningi do Austrii. Ma pan zamrożony ranking. Z której pozycji rankingowej będzie pan startował? - Rejony 110-120 miejsca. To oznacza kwalifikacje ATP. Jeżeli wyrobiłbym się na styczeń, może będzie Australian Open. Na razie zbyt daleko nie chcę sięgać, by planować konkretne turnieje. W tej chwili mam w głowie przede wszystkim plan treningowy. Skupiam się na dojściu do zdrowia. Myśli pan o tym, na której pozycji chciałby pan być za rok o tej porze? - Dla mnie najważniejsze jest, żeby rozegrać sezon w pełni zdrów. Kwestia miejsca to jest sprawa drugorzędna, nawet trzeciorzędna. Przez ostatnie dwa lata to zdrowie była dla mnie najbardziej istotną sprawą. Patrzy pan na skład męskiego półfinału US Open i co pan myśli? - Nie oglądam tenisa, żeby się nie denerwować. Rozmawiał Olgierd Kwiatkowski