Zanim pojawił się Jerzy Janowicz, Łukasz Kubot i Hubert Hurkacz był Wojciech Fibak, przez wiele lat najwybitniejszy polski tenisista. Jego sukcesy obrosły w legendę, bo po zakończeniu kariery pod koniec lat 80. XX wieku, dopiero Kubot z awansem do pierwszej setki rankingu ATP w 2010 roku, Janowicz z finałem turnieju w paryskiej hali Bercy w 2012 roku, występując w półfinale Wimbledonu rok później, Hurkacz ze zwycięstwami w turniejach ATP i półfinałem Wimbledonu, wypełnili panującą w męskim polskim tenisie pustkę. Fibakomania i fibakówki Sukcesy Fibaka mocno działały na wyobraźnię Polaków. Był jednym z najlepszych zawodników w sporcie, który w czasach PRL-u był traktowany przez komunistyczne władze po macoszemu, jako sport dla bogatych, właściwie niepotrzebny. Ważniejszy był medal mistrzostw Europy w zapasach czy podnoszeniu ciężarów a nie zwycięstwo w turnieju ATP. Ale wyniki chłopaka z Poznania wywołały modę na tenis. Dziś powiedzielibyśmy, że "Fibakomanię", bo tak naprawdę było. Fibak najwyżej w rankingu ATP był na 10. miejscu. Dopiero niedawno przebił go Hurkacz. W Wielkim Szlemie najdalej doszedł ćwierćfinału - dwukrotnie na Roland Garros oraz w Wimbledonie i US Open. Za najważniejszy, a przynajmniej najsłynniejszy mecz tenisisty z Poznania uważa się finał Mastersa w Houston po raz pierwszy transmitowany przez polską telewizję w kolorze. W czwartym secie Fibak prowadził z Manuelem Orantesem 4:1 a mimo to przegrał. Jest rekordzistą pod względem skuteczności gry w Pucharze Davisa, ma bilans 19 zwycięstw i 5 porażek (79 proc. skuteczności). Przez kilkanaście lat zawodowej kariery wygrał 67 turniejów ATP w singlu i deblu, w tym Australian Open w grze podwójnej. Na korcie zarobił 2,7 miliona dolarów W licznych wspomnieniach Fibak powtarza, że nie musiał być sportowcem. Pochodził z bardzo dobrej rodziny. Jego ojciec był lekarze i chciałby, aby syn poszedł w jego ślady. On zdecydował się na tenis i prawo. Rzucił jednak studia w wieku 22 lat i zdecydował się przejść na zawodowstwo. Zaryzykował jak w biznesie. W 1974 roku wyjechał z Polski ze 130 dolarami w kieszeni, aby zagrać w turniejach ATP. Nikt mu nie pomagał, żaden związek ani ministerstwo. Nie było mowy o jakimkolwiek sponsorze. Potraktował tę eskapadę jako inwestycję w siebie, w swoją karierę, I wygrał. W cyklu turniejów pokonał wtedy m.in. Artura Asha, którego imię nosi dziś kort centralny na którym rozgrywane są finały US Open. W Polsce został co prawda zdyskwalifikowany za nieobecność na zgrupowaniu kadry, ale po odbyciu kary na dobre rozpoczął swoją wielką przygodę. Patrząc z dzisiejszej perspektywy to było też jego pierwsze biznesowe zwycięstwo. Na korcie przez 14 lat zarobił 2 725 403 dol. Dużo jak na tamte czasy, mało uwzględniając dzisiejsze zarobki tenisistów. Już w końcówce kariery zajął się jednak inwestycjami. Miał mnóstwo pomysłów na zarabianie pieniędzy. Pasją do sztuki zaraził gwiazdy tenisa Przede wszystkim robił to co najbardziej lubił, czyli stał się kolekcjonerem sztuki. Fibak zamiłowanie do malarstwa, rzeźb, antycznych mebli wyniósł z rodzinnego domu. Jego mama kolekcjonowała Biedermeiery, szykowną porcelanę i cenione dzieła artystów-malarzy. Dziś Fibak posiada galerię sztuki na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. W jego kolekcji znajdują się obrazy wielkich polskich mistrzów: Tadeusza Kantora, Andrzeja Wróblewskiego, Wojciecha Fangora, Teresy Pągowskiej, Jana Lebesteina, Stefana Gierowskiego. Z Lendlem długo był związany więzami przyjaźni. Ten czeski zwycięzca ośmiu turniejów wielkoszlemowych (nie udało mu się tylko triumfować w Wimbledonie) znajdował się długie lata pod opieką Fibaka. Polski mistrz był jego trenerem i menedżerem. Dzięki niemu Lendl podpisał pierwszy milionowy kontrakt sponsorski - z Adidasem. Wiele lat mieszkali obok siebie, dzieli pasję do golfa i hodowli owczarków azjatyckich. Potem jako tenisowy trener Fibak doradzał m.in. Borisowi Beckerowi i na samym początku kariery obecnemu liderowi rankingu ATP Novakovi Djokovicovi. Producent filmowy, inwestor, organizator turniejów tenisowych Jako biznesmen Fibak znany był z kilku przedsięwzięć. Na początku lat 90. próbował sił w przemyśle filmowym. Został producentem filmu "Psy 2". Reprezentował firmę Volvo, ale jak sam podkreśla nie był to interes jego życia. Stracił na nim. Należał także do jednych z współwłaścicieli koncernu medialnego Marquard przez kilka lat wydawcę m.in. "Przeglądu Sportowego". Właściwie cały czas, jeszcze kiedy grał w tenisa na zawodowym poziomie, inwestował w nieruchomości. Biznes pozwolił ma na swobodę finansową i w związku z tym na mecenat sportowy. W 1977 roku jeszcze jego rodzice wymyślili juniorski turniej Grand Prix Wojciecha Fibaka. Jest rozgrywany do dziś. Na początku lat 90. zorganizował pierwszy w Polsce turniej challengerowy, który wciąż jest rozgrywany w jego rodzinnym Poznaniu, a jego zwycięzcami byli m.in. Jerzy Janowicz i Hubert Hurkacz. Fibak zrobił wielką karierę tenisową, ale równie wielką jako biznesmen, marchand i kolekcjoner sztuki. Olgierd Kwiatkowski Polska miała Małyszomanię i Świątkomanię, a Włosi przeżywają Sinnermanię