Jerzy Janowicz to obecnie najwyżej sklasyfikowany w rankingu ATP polski tenisista. W miniony weekend walnie przyczynił się do zwycięstwa "Biało-czerwonych" nad RPA 3-1, wygrywając dwa mecze singlowe, i awansu do baraży o Grupę Światową Pucharu Davisa, co jest największym sukcesem męskiej drużyny w historii. Janowicz chciał wylosować w barażu Japonię, ale los skojarzył nas z Australią, z którą zmierzymy się w Polsce w dniach 13-15 września. INTERIA.PL mówi w ekskluzywnym wywiadzie nie tylko o reprezentacji Polski, ale także o tym, co zmieniło się w jego życiu po finale w Paryżu, o swoich sportowych marzeniach i o tym, że Agnieszka Radwańska będzie pierwszą rakietą świata. INTERIA.PL: Po pierwsze, gratulacje za zwycięstwo w meczu z RPA, odniesione mimo że Ty byłeś chory, a Łukasz Kubot kontuzjowany. Jerzy Janowicz: - Zaraz po przyjeździe do Zielonej Góry się pochorowałem. Nie trenowałem w ogóle, na korcie spędziłem maksymalnie dwie godziny podczas całego tygodnia, więc te przygotowania do meczu były nieszczególne. Łukasz Kubot w trakcie piątkowego spotkania gry pojedynczej nabawił się kontuzji, ja w niedzielę wyglądałem już naprawdę fatalnie i bardzo kiepsko się czułem, dlatego z tego zwycięstwa cieszę się podwójnie. Cieszę się też, że publiczność, wiedząc o moim stanie zdrowia, przyszła na to spotkanie i nam pomagała. Teraz przed wami trudniejsze zadanie. Trafiliście na Australię, która wydają się silniejsza od RPA. - Wydaje mi się, że będziemy w stanie powalczyć z każdym, także Australią. Chciałem trafić na Japonię, bo to byłby najrozsądniejszy przeciwnik, ale spotkanie musiałoby odbyć się w Polsce. Mam nadzieję, że do meczu z Australią mój stan zdrowia, jak i pozostałych członków drużyny będzie doskonały, bo z takimi przeciwnikami już nie można sobie pozwolić na występy z jakimś uszczerbkiem na zdrowiu. Po sukcesie w zeszłym roku w Paryżu, gdzie doszedłeś do finału turnieju ATP, stałeś się bardziej rozpoznawalny. Czy Twoje życie się zmieniło od tego czasu? - Pod jednym względem na pewno. Udało mi się znaleźć sponsora głównego, z czym borykałem się przez dłuższy okres. Teraz nie muszę się martwić o pensje dla swoich trenerów i mogę skupić się na zajęciach. To była najważniejsza zmiana, a jeśli chodzi o samą osobę to pozostałem tym samym specyficznym Jerzym Janowiczem i to się raczej nie zmieni. Specyficznym, bo wszyscy z pewnością pamiętają, jak w Australian Open po jednej z piłek długo kłóciłeś się z sędzią prowadzącą pojedynek, zostając bohaterem YouTube'a. - Wtedy nie potrafiłem już opanować emocji. Sędzia popełniła karygodny błąd, już czwarty w tym spotkaniu, a stało się to w tak ważnym momencie, bo przecież to była piłka setowa dla mnie, a partia trwała już godzinę i 10 minut, więc nie utrzymałem nerwów na wodzy. Takie pomyłki, popełniane w takim turnieju, w takich momentach powodują, że nie można się opanować. Gdyby pan został oszukany w pracy, to na pewno też by się zdenerwował. Jesteś obecnie 24. zawodnikiem w rankingu ATP. Co musisz zrobić, aby się jeszcze poprawić? - Trzeba poprawiać wszystko. Każdy trenuje, każdy chce być coraz lepszy. Każdy chce być szybszy, silniejszy, uderzać celniej. Tenis z każdym rokiem idzie do przodu. Ja robię wszystko, by być lepszym zawodnikiem. Poprawiam swoją grę, motorykę, siłę, moją psychikę. Można spojrzeć na Rogera Federera, który osiągnął już wszystko, a on cały czas stara się być jeszcze lepszym np. przed turniejami na kortach ziemnych zawsze zatrudnia specjalistę od gry na tej nawierzchni. W tenisie elementy fizyczne, techniczne są bardzo ważne, ale dużą rolę odgrywa też nastawienie psychiczne. - Psychika jest bardzo ważna. Trzeba być naprawdę bardzo odpornym psychicznie, radzić sobie ze stresem nie tylko podczas meczu, ale i po nim, także z krytyką, której nie da się ominąć. Trzeba radzić sobie z bólami, które nie opuszczają sportowców. Jest ciężko i na pewno głowa jest najważniejsza w tenisie. Razem z Agnieszką Radwańską jesteście w tyn momencie najlepszymi polskimi tenisistami i ambasadorami tego sportu. Czy myślisz, marzysz, aby znaleźć się na tym miejscu, gdzie "Isia"? - Po to się trenuje, aby być jak najwyżej. Moje marzenia są związane z tenisem i po cichu wyobrażam sobie jakiś finał wielkoszlemowy. Jeżeli osiągnę to co Agnieszka Radwańska, to będę z siebie naprawdę bardzo zadowolony. Ciężko trenuję po to, żeby być tak wysoko. Znasz Agnieszkę Radwańską nie tylko z kortów. Byłeś na jej urodzinach. Co ona musi zrobić i czy to zależy tylko od niej, by wspiąć się na sam szczyt kobiecego tenisa? - Wydaje mi się, że jest już na tym szczycie. Jeżeli jest się w pierwszej piątce na świecie, a było się nawet na drugim miejscu, to już jest szczyt. I obojętnie, co by ona nie zrobiła, jest wybitną tenisistką, nie ma co do tego dwóch zdań. I tylko od niej zależy, czy będzie pierwsza na świecie w tym roku, czy później. Na koniec zapytam Cię o najbliższe plany startowe. Najpierw wybierasz się do Monte Carlo, czyli zaczynasz sezon na kortach ziemnych. - W środę wylatuję do Mote Carlo, zaraz potem Barcelona, następnie Madryt i Rzym, a wreszcie wielkoszlemowy Roland Garros. Rozmawiał: Paweł Pieprzyca