To skutek awansu o 50 lokat w rankingu ATP World Tour, w którym obecnie zajmuje 26. pozycję - najwyższą w karierze. Taki skok odnotował na początku listopada po tym, jak dotarł do finału turnieju ATP Masters 1000 w paryskiej Hali Bercy, gdzie pokonał pięciu zawodników z czołowej "20", w tym światowy numer trzy Szkota Andy'ego Murraya. Przegrał dopiero z Hiszpanem Davidem Ferrerem (5. w rankingu). W Auckland nazwisko Janowicza jest piąte na liście zgłoszeń, za Ferrerem, Niemcami Philippem Kohlschreiberem (nr 20.) i Tommym Haasem (21.) oraz Amerykaninem Samem Querreyem (22.). Jeśli żaden z tych zawodników nie wycofa się wcześniej, to Polak zostanie rozstawiony w losowaniu drabinki z tym numerem. To, przynajmniej teoretycznie, zapewnia łatwiejszy początek turnieju i gwarantuje, że łodzianin nie trafi na wyżej notowanego rywala wcześniej niż w ćwierćfinale (jeśli zagrałby np. z czwórką to dopiero w półfinale). Jednak i za jego plecami jest kilku groźnych graczy, jak np. Austriak Juergen Melzer (29.) czy Słowak Martin Klizan (30.). Aktualna dyspozycja Janowicza jest wielką niewiadomą, bo od zawodów w Paryżu miał okazję zaprezentować się publicznie tylko w pokazowym meczu... siatkarzy PGE Skry Bełchatów. Potem mierzący 203 cm zawodnik pojawił się na konferencji prasowej, na której poinformował o pozyskaniu sponsora - firmy Atlas, a także udzielał licznych wywiadów telewizyjnych, radiowych i prasowych. - To zamieszanie po sukcesie Jurka w Bercy na pewno nie ułatwiało mu wyciszenia i przygotowań do nowego sezonu. Jednak jestem przekonany, że dobrze wykorzystał ten czas i w miarę już ochłonął. Istotne, by nie oglądał się teraz za siebie, tylko zdecydowanie parł naprzód. Nie należy oczekiwać, że - jak w Paryżu - będzie seriami wygrywał mecze. Może nawet mu się nie powieść w Auckland, a nawet w Melbourne. Jednak nie powinien się przejmować ewentualnymi porażkami, tylko konsekwentnie +grać swoje+. Jego tenis jest nieobliczalny i wiele w nim zależy od dyspozycji dnia - powiedział Wojciech Fibak. Sam Janowicz przed wylotem do Nowej Zelandii powtarzał, że start w Auckland traktuje jako możliwość "dotarcia się", aklimatyzacji oraz "wejścia w sezon". Na antypodach najważniejszy będzie dla niego Australian Open (14-27 stycznia). Na twardych kortach w Melbourne Park po raz pierwszy w Wielkim Szlemie będzie rozstawiony. W jednym z czterech najważniejszych turniejów w sezonie zadebiutował w czerwcu ubiegłego roku, gdy przebił się przez trzy rundy eliminacji do Wimbledonu. Na trawie londyńskiego The All England Lawn Tennis and Croquet Clubu wygrał dwa pojedynki, a w trzecim - po pięciosetowym maratonie - uległ Niemcowi Florianowi Mayerowi, choć wcześniej miał dwa meczbole. We wrześniu w nowojorskim US Open poniósł porażkę już w pierwszym spotkaniu. - Jerzyk jest obecnie na tzw. wznoszącej, więc może głównie zyskiwać punkty. Dlatego powinien dość szybko zagościć w czołowej "20" rankingu, a może nawet "15". Awans w tym przedziale nie jest łatwy i pamiętajmy, że będzie teraz grał w mocno obsadzonych turniejach. Jednak wciąż po jego stronie jest efekt świeżości i element zaskoczenia, który minie pewnie dopiero za kilka miesięcy - podkreślił Fibak. Gra Janowicza oparta jest na potężnym serwisie (jest nieoficjalnym współrekordzistą świata z wynikiem 251 km/godz.) i ryzykownych uderzeniach kierowanych w okolice linii. Z nich szczególnie mocną bronią jest forhend, ale i bardzo dobra - jak na ponad dwumetrowy wzrost - praca nóg. Te atuty może wykorzystać na twardych kortach, na jakich rywalizacja będzie się toczyć do kwietnia.