W pierwszej rundzie rozstawiona z numerem szóstym Świątek miała "wolny los", a zawodniczka z Afryki pokonała w trzech setach Estonkę Anett Kontaveit. Nie było to wymarzone dla Polki zestawienie, bo to właśnie Jabeur wyeliminowała ją w walce o ćwierćfinał tegorocznego Wimbledonu. "Zgodzę się ze stwierdzeniem, że nie jest ona dla mnie wygodną rywalką. Wiadomo, że ma świetny sezon, ale już na Wimbledonie czułam, że znalazła pewne rozwiązania, które wytrącały moje atuty. Przyznam szczerze, że też ciężko mi było dziś przeczytać jej grę. Ale daję sobie chwilę czasu, bo wiem, że to był pierwszy mecz od igrzysk. Minęło już trochę czasu, dużo się zmieniło i czuję, że całe to napięcie z pierwszej części sezonu opadło" - powiedziała po meczu 20-latka z Raszyna. Tunezyjka miała kilka atutów, z którymi Świątek nie potrafiła sobie poradzić. Jednym z nich był serwis, bo w przekroju całego spotkania Jabeur zanotowała aż dziesięć asów. "Żeby wygrać gema potrzeba tylko czterech punktów. A jak jeden z tych punktów to jest as, to robi się to w pewnym sensie frustrujące. Na dodatek Ons potrafi zagrać asa w momencie, gdy jest np. po 30, albo 40:30. W takiej sytuacji czuć trochę bezradność, ale przede wszystkim trzeba skoncentrować się na tym, aby utrzymać swój serwis. A ja dziś miałam takiego gema, że nie udało mi się zaserwować pierwszego serwisu i w rezultacie zostałam przełamana" - podsumowała Polka. Jabeur nie zostawiła Polce dużego pola do manewru, bo w całym meczu Świątek miała zaledwie trzy piłki na przełamanie. Dwie z nich miały miejsce w ósmym gemie pierwszego seta przy stanie 4:3 dla rywalki. Świątek nie chciała jednak pokusić się o ocenę tego, czy gdyby którakolwiek z tych piłek poszła po jej myśli, to mogłaby odwrócić losy spotkania. "Można gdybać, ale w meczu jest dużo szans. Na pewno stracone break-pointy to jest coś dużego i ważnego, ale szczerze mówiąc ciężko mi teraz przywołać te akcje więc nie odniosę się dokładniej. Skupiam się na tym, że czuję się lepiej na korcie, choć dzisiaj to jeszcze nie był mój dzień. Ale to jest tenis. Mamy dużo szans w roku, dlatego nie ma co roztrząsać tej jednej" - wyjaśniła podopieczna Piotra Sierzputowskiego, która w drugim secie okazała się gorsza o jedno przełamanie. Na szczęście dla Polki to nie jest jeszcze koniec jej przygody z W&S Open. Mimo rozczarowania w singlu Świątek świetnie spisuje się w deblu, gdzie jej partnerką jest Amerykanka Bethanie Matek-Sands. W zakończonym tuż przed północą czasu miejscowego starciu drugiej rundy pokonały rozstawione z numerem ósmym Chorwatkę Dariję Jurak i Słowenkę Andreję Klepac 4:6, 6:1, 10-3. Mecz stał na dobrym poziomie i podobał się licznie zgromadzonej - mimo późnej pory - publiczności. "Przede wszystkim było dużo pozytywnych emocji, bo grałyśmy przeciw dobrej parze. W pierwszym secie mimo iż wysoko prowadziłyśmy, to nie udało nam się dociągnąć i go wygrać. Ale wyciągnęłyśmy wnioski i moja gra oraz energia Bethanie bardzo dużo nam dały. Po przegranym singlu potrzebowałam kogoś, kto mnie pociągnie energetycznie" - wyznała Świątek. Dla obu zawodniczek było to już 14. wspólnie odniesione zwycięstwo w 17. meczu. Wraz z Mattek-Sands Świątek awansowała już m.in. do półfinału Miami Open oraz finału wielkoszlemowego French Open. Mimo to jej osiągnięcia w grze podwójnej schodzą na dalszy plan w wyniku oczekiwań w singlu. "Szczerze mówiąc nie wiem, jak jest odbierany mój debel. To nie jest tak, że ja wszystko śledzę i jestem na bieżąco. Ale singiel zawsze przykuwa trochę więcej uwagi. Od dawna tak było, mimo iż czasami debel jest dużo bardziej emocjonujący i jest w nim więcej zwrotów akcji. Ale ja też zawsze twierdzę, że jestem singlistką, więc nie dziwię się, że ludzie tak patrzą na mojego debla" - zakończyła Polka, która wraz ze swoją partnerką w kolejnej rundzie zagra z rozstawionymi z "dwójką" Czeszkami Barborą Krejcikovą i Kateriną Siniakovą. Z Cincinnati dla PAP: Tomasz Moczerniuk.