Andrzej Klemba, Interia Sport: Powiedziała pani, że marzyła o wygraniu pierwszego w karierze turnieju WTA i to się udało. To jakie są kolejne marzenia? Magdalena Fręch, 24. zawodniczka rankingu WTA: - Trochę nawet przeskoczyłam, bo nie wygrałam turnieju rangi 250, ale od razu 500. Ten pierwszy tytuł przy moim nazwisku to jest dla mnie coś bardzo ważnego. Marzyłam o tym od dawna. Teraz myślę, że ten triumf będzie najważniejszy w karierze, bo jest pierwszy i taki najdłużej wyczekiwany. Mam oczywiście nadzieję, że przyjdą za tym kolejne zwycięstwa, ale ten smakuje najlepiej. Nie da się tego opisać, jaka byłam szczęśliwa i dumna po tym zwycięstwie. I ile czasu tak naprawdę zajął mi powrót do normalności, bo było to wyczerpujące emocjonalnie. Bodajże pięć czy sześć dni nie byłam w stanie nic zrobić. To był świetny sezon w pani wykonaniu. Jaki był punkt przełomowy? Czwarta runda Australian Open, pierwszy triumf w turnieju WTA w Gudalajarze, a może coś innego? - Zaskoczę może, bo takim momentem był dla mnie turniej w Auckland. Zagrałam tam zupełnie inaczej niż do tej pory. I mimo że wtedy przegrałam [z Marie Bouzkovą - przyp. red.], to poczułam, że cieszę się tym, że jestem na korcie i sprawia mi to przyjemność. To był moment przełomowy dla mnie. Później Australian Open i świetny wynik, bo czwarta runda. To dało dodatkowego kopa. Napędziło mnie i utwierdziło, że zmierzamy w dobrym kierunku. Kolejny turniej w Dubaju, cenne punkty, a do tego wygrana z Jekateriną Aleksandrową, zawodniczką z top 20. W końcu druga część sezonu i pierwszy triumf w turnieju WTA. To była wisienka na torcie. Było też zwycięstwo nad Emmą Navarro, czyli zawodniczką z czołowej dziesiątki. - To było też ważne, zwłaszcza że z Emmą grałyśmy, bodajże cztery spotkania i wszystkie były na styku. To były trzysetowe pojedynki, za każdym razem ciężka batalia. Bardzo się cieszę, że w takim turnieju jak w Pekinie z nią wygrałam. To dodaje motywacji, bo zaczynam czuć, że jestem w stanie sięgać tych najwyższych celów. Ta zmiana w pani grze to bardziej ofensywny styl? - Tak i w przyszłym roku też będziemy parli do przodu. To jest jednak proces i nie jest tak, że potrenujemy dwa tygodnie i już wszystko będzie w porządku. Trening to jedno, a zastosowanie w meczu to drugie, a granie pod presją trzecie. Wszystkiego nabywa się z czasem. Postęp w grze jest dla pani najważniejszy? Trener Andrzej Kobierski mówi, że widziałby panią już w przyszłym roku w WTA Finals. - Wiem, słyszałam. Wcześniej już mi mówił, że chciałby się znaleźć na tym turnieju. Zrobię, co w mojej mocy, ale nie narzucam sobie żadnej presji. Dzięki dobrej grze i nastawieniu wyniki przyjdą same i tego się będę trzymała. Tak było w tym roku, że jeżeli była presja narzucana z góry, to te wyniki nie zawsze były. Jeśli będzie radość z gry, chęć ciągłej rywalizacji i wszystkie czynniki ze sobą zagrają, to każdy wygrany mecz da wyższą pozycję w rankingu. W nowym sezonie pierwszym poważnym testem będzie Australian Open, na którym będzie pani broniła punktów za czwartą rundę. - Dzięki temu, że jestem dość wysoko w rankingu, te punkty nie mają aż tak bardzo dużego znaczenia. Nie jest tak, że jeśli szybko odpadnę, to nagle wypadnę z rankingu nie wiadomo gdzie. Na pewno będę starała się poprawić wynik z zeszłego roku. W Melbourne będę rozstawiona, a wtedy zupełnie inaczej układa się drabinka. Mam nadzieję, że przepracujemy okres przygotowawczy na tyle dobrze, że w tym turnieju spiszę się jeszcze lepiej. Cztery czy pięć lat temu wyobrażała sobie pani, że będzie jedną z gwiazd światowego tenisa? - Zawsze się marzyło o tym, bo jednak gramy, żeby się wspinać coraz wyżej. Nie myślałam jednak w ten sposób, że zostanę gwiazdą. W życiu każdego sportowca są trudne momenty. Są chwile zwątpienia, są chwile, że chce się to wszystko rzucić. Nawet czułam to w tym roku jeszcze przed startem w Australian Open. Bardzo się cieszę, że tego nie zrobiłam i grałam dalej. Ta radość z tego, że jestem na korcie, gram w tenisa a uwielbiam to robić, powróciły w tym roku. Wysoka pozycja w rankingu daje pewien komfort, bo nie trzeba brać udziału w kwalifikacjach. Następny sezon może być łatwiejszy? - Oczywiście, że tak. Pokazał to już właśnie turniej w Guadalajarze, gdzie byłam rozstawiona z numerem piątym. Dzięki temu czasem jest wolny los, niżej notowana rywalka w pierwszych rundach i jest czas, żeby się rozegrać. Rozstawienie w zawodach Wielkiego Szlema jest jedną z ważniejszych rzeczy i będziemy starali się to utrzymać. Może losowanie w którymś z tych turniejów pozwoli zajść bardzo daleko. Pani trener mówi, że wygrywanie meczów z rywalkami z czołówki często zależy nie tylko od umiejętności i przygotowania fizycznego, ale od podejmowania lepszych decyzji w trakcie meczu. - Tak jest i tej umiejętności nabywa się z kolejnymi meczami rozgrywanymi z silnymi rywalkami. To nie przychodzi tylko z treningu, bo pewnych rzeczy nie da się wyćwiczyć. Gdy gramy pod presją, to jest zupełnie coś innego, jak gonimy wynik czy jak prowadzimy. To są różne emocje. Zachowanie kibiców czy prestiż turnieju też mają na to wpływ. To wszystko składa się na to, jak zagram. Z każdym kolejnym meczem wierzę, że te decyzje są coraz lepsze. Jestem też spokojniejsza, potrafię na chłodno zanalizować, co w danym momencie jest najlepszym rozwiązaniem i to zdaje egzamin. Doskonale jednak wiem, że wciąż jest mnóstwo szczegółów, które trzeba doskonalić i po każdym meczu znajduje dodatkowe rzeczy, nad którymi powinnam pracować. Jestem w świetnym punkcie, mam prawie 27 lat i nadzieję, że pogram na najwyższym poziomie jeszcze przez kilka lat. I osiągnę jeszcze większe sukcesy. Trochę wcześniej skończyła pani sezon. Udało się odpocząć od rakiety? - Tak, to było bardzo potrzebne po takim sezonie, choć nauczyliśmy się, by także w trakcie sezonu robić przerwy. Nie samym tenisem człowiek żyje i jest wiele elementów, na które można po przerwie spojrzeć inaczej i poprawić. To rzeczywiście była nowość, że skończyłam sezon dwa tygodnie przed ostatnim turniejem. Wracam na Billie Jean King Cup i znowu mam przerwę. A jak wraca się po urlopie? - Trochę trudniej jest zmotywować organizm, by wrócił do treningowego reżimu, zwłaszcza że prawdziwy okres przygotowawczy dopiero przede mną. Jeszcze czekają mnie drugie krótsze wakacje. Planowałam zagrać jeszcze w dwóch turniejach, ale z uwagi na to, że osiągnęłam pozycję w rankingu, punkty, które były potrzebne, zostały zdobyte, wiedziałam, że mogę sobie pozwolić na przerwę. Stąd decyzja o wycofaniu się z tych turniejów i o pełnej regeneracji przed turniejem Billie Jean King Cup. Powiedziała pani, że skończyła wcześniej sezon niż zakładała. Czy nie było pokusy, żeby spróbować jeszcze wskoczyć do czołowej dwudziestki? - Absolutnie nie, bo wiem z czym to się wiąże i jaki turniej trzeba wygrać, żeby przesunąć się te dwie pozycje w rankingu. To jest do zrobienia poprzez zawody Wielkiego Szlema, w których można zdobyć więcej punktów do rankingu. Nauczyłam się też, że czasami warto trochę odpuścić, zluzować i później powrócić w pełni sił, a nie gdzieś dogorywać. To się zawsze czkawką odbija, bo parę razy tak próbowałam nadgonić na przykład przed Australian Open. To nigdy nie wychodziło i też pod tym względem jesteśmy mądrzejsi. Podjęliśmy tę decyzję wspólnie, była bardzo przemyślana i mam nadzieję, że wyjdzie mi na dobre. Rozmawiał i notował Andrzej Klemba