W sobotę tuż przed godz. 13 wydawało się, że najtrudniejszy krok w kierunku awansu do najlepszej setki zawodników na świecie Kamil Majchrzak już zrobił. Po zaciętym boju pokonał Pablo Carreño-Bustę, byłego dziesiątego tenisistę świata, faworyta gospodarzy. Mógł też odpocząć, bo jego spotkanie ze Słowakiem Norbertem Gombosem opóźniło się o kilka godzin, oczywiście z powodu deszczu. Tyle że zmoczyło też nawierzchnię kortu, piłki stały się cięższe, gra była wolniejsza. A nie każdy takie coś lubi. Challenger ATP 100 w Madrycie. Kamil Majchrzak kontra Norbert Gombos w starciu o finał. I nie tylko Sytuacja Polaka była już jasna. Gdyby wygrał z Gombosem, awansowałby na co najmniej 94. miejsce w rankingu ATP. Nawet w przypadku porażki w finale z Marinem Ciliciem, byłym mistrzem US Open i jednym z niewielu zawodników, którzy w karierze pokonali tercet: Djoković/Nadal/Federer. Chorwat swój mecz z Francuzem Valentinem Royerem skończył wcześniej, ich starcie zostało przerwane właśnie przez opady. A później był istny horror, który słynny Chorwat wygrał w tie-breaku trzeciego seta 9-7, broniąc wcześniej asem piłkę meczową. A co oznacza 94. miejsce w najbliższy poniedziałek? To właśnie ranking, który obowiązuje jako wiążący zgłoszeń do Roland Garros. Polak miałby właściwie pewny start w głównych zmaganiach w Paryżu, bo ostatnio zapewniała go lokata 97. lub 98. A to gwarancja sporych pieniędzy, ale i możliwość innego ułożenia kalendarza, z turniejem w tygodniu poprzedzającym French Open. Polak w turniejach ATP czy ITF nigdy z Gombosem nie grał, ale sam przyznał, że rywalizowali na korcie, zapewne w zmaganiach ligowych. 34-letni Słowak od połowy 2023 roku ma ogromne problemy, wydawało się, że do gry na poziomie challengerów ATP już nie wróci. W czterech poprzednich nie przeszedł kwalifikacji, w Madrycie to się udało. Zawodnikowi numer 397 na liście ATP, to była spora sensacja. Podobnie jak wyeliminowanie Aleksandra Szewczenki czy Pawła Kotowa. A teraz trafił na Majchrzaka i miał wszystko w swoich rękach, by sprawę zamknąć. Polak grał bowiem nerwowo, mylił się, zupełnie inaczej niż w południe z Hiszpanem. Miał też dobry moment, gdy odrobił stratę przełamania, prowadził 5:4 i 30-0, przy podaniu Słowaka. A później to Gombos wygrywał 6:5 i 40-0, miał trzy piłki setowe. Trzecią zepsuł podwójnym błędem, a Polak poszedł za ciosem. Wygrał pięć akcji z rzędu, a kolejnych pięć w tie-breaku. I całego seta 7:6 (7-2). Wielkie nerwy w starciu Majchrzaka o finał w Madrycie. 1:1 w setach, 4:5, serwis rywala. A później piłka meczowa Polaka A później zrobiło się niepotrzebnie nerwowo. W drugiej partii Kamil został przełamany w czwartym gemie. Nie wytrzymał, zaczął głośno krzyczeć do siebie, pojawiły się przekleństwa w ojczystym języku. A sędzia ukarał go oficjalnym ostrzeżeniem. Przegrał tę partię 3:6, dał się też przełamać na starcie kolejnej. Polak obronił pierwszego break pointa asem, przy drugim już się pomylił. Kamil szukał swojej okazji do odrobienia straty, ale rywal ich nie dawał. Słowak mówił przed tym spotkaniem, że przez półtora roku miał ogromne problemy, a tu dostał szansę od losu na wielką poprawę. Już sam awans do półfinału dał mu skok w rankingu ATP o ponad 60 pozycji, teraz mógł dołożyć kolejnych niemal 40. I znaleźć się w trzeciej setce. Obaj wygrywali kolejne gemy serwisowe, Gombos serwował po awans przy stanie 5:4. W pierwszej partii nerwy go zawiodły, teraz - też. Było po 30, za chwilę Majchrzak wywalczył break pointa. I co zrobił Gombos? Popełnił podwójny błąd serwisowy. To są tzw. "big points" - kluczowe punkty, decydujące często o karierach sportowców. Polak też miał taką szansę. Dostał piłkę meczową na 7:5, prowadził akcję, miał inicjatywę. I zagrał po linii, ryzykownie, za mocno. Gombos obronił się, doprowadził do tie-breaka. W nim jednak Majchrzak był już górą. Po ostatniej piłce upadł na kort, chwycił się za głowę. W niedzielę o tytuł z Marinem Ciliciem, byłym singlowym mistrzem US Open.